wtorek, 28 lipca 2015

co tygrysy lubią najbardziej

Ostatnich kilka dni przyniosło mi to, co tygrysy lubią najbardziej: ludzi. Przemiły skype z Mon, cudowna rozmowa z Nat i Martą. A dzisiaj napisała do mnie Ute, przyjaciółka z Niemiec. Przysłała mi zdjęcie swojej ślicznej półrocznej córeczki. I przywołała masę miłych wspomnień. Od obozu wolontariackiego kilkanaście lat temu w Niemczech, przez chwile dzielone podczas mojego stypendium w Muenster, aż po spotkania w Polsce i Niemczech. Biegówki, Drezno. Ukulele, kontrabas i Agata Baue. Tyle miłych chwil. I wiele lat przyjaźni listowej, bo przez wiele lat pisałyśmy do siebie staroświeckie listy, mejla zachowując do ustaleń praktycznych szczegółów spotkań.

I jeszcze Audria, dosłownie przelotem w Bogocie, w drodze do San Francisco z Ekwadoru. Audria, była wolontariuszka, która raz omal nie udusiła się w wyniku alergii, a raz omal nie spóźniła się na samolot, bo taksówkarz miał atak serca. Wprawiła nas przy tym w panikę nie odbierając telefonu po rozpaczliwym smsie: "zadzwoń na 911. Coś dziwnego dzieje się z taksówkarzem" (telefon zgubiła w kolejnej taksówce, pierwszy taksówkarz przeżył).
Audria wpadła tym razem z opowieściami o gigantycznych mrówkach wylatujących z nawiewu w autobusie i świerszczach w toalecie. Oraz o żółwiach z Galapagos i pływaniu wśród ławicy ryb. O graniu z w nogę z dzieciakami w kolumbijskiej wiosce, oraz o wolontariacie z dziećmi ulicy w Quito. Jak zwykle z wielkim uśmiechem, tym razem również z wafelkami kokosowymi z Ekwadoru, przypomniała mi, czego mi potrzeba.


A potrzeba mi po prostu ludzi i dzieci. Wielu z tych ukochanych jest daleko. O ile łatwiej by mi było, gdyby wiedziała, że będę ich mogła tutaj powitać.
Odliczam też dni do skończenia praktyki w Instytucie Goethego, która sprawia mi wielką frajdę. Uczę się dużo, uruchamiam kreatywność, ale - nie mam ani odrobiny czasu wolnego. Na co? na porządne przygotowanie lekcji dla Daniela, który właśnie zaczyna przygodę z językiem polskim, na wolontariat, na może opracowanie szkoleń dla wolontariuszy. A przede wszystkim - na zadbanie o ludzi, którzy tutaj blisko. Bo dla tych daleko znajdę czas, choćby tylko wirtualnie.


No i chciałabym wrócić do Ekologii Dzieciństwa.

I pojechać do Santa Marta, wygrzać się i popływać w morzu.

Ale na szczęście wyspałam się w weeken i bawię się ostatnimi dniami praktyki. Mimo zmęczenia. W piątek próba. Trzymajcie kciuki.

czwartek, 16 lipca 2015

czerwony

dzisiaj już nie mogę. Spokojnie, nic się nie dzieje. Jestem tylko zmęczona. Niemiecki wylewa mi się uszami, więc odmóżdżam się "Girls", wspominając wszystkie amerykańskie nastolatki, jakie przewinęły się przez dom fundacji w zeszłym roku. Cześć ich pamięci.

Czytam blogi, z Polski. Polska redukuje mi się na nich do hipsterskich kafejek, pąsowych piwonii w wazonach z Ikei, wnętrz w stylu skandynawskim, vintage lub shabby. Liżę przez ekran cukierki zdjęć ocalałych kamienic na Ochocie, Mokotowie, Żoliborzu.

Miejsca, które znam, teraz tak daleko. Nie dla mnie koncerty na Starym Mieście i kina plenerowe. Tańce w wirze i wir tańca.

No i wtedy w akcie desperacji rozcieńczam zgęstniałego gluta z Sefory i maluję pazury na czerwono. Jak kiedyś.



Polsko, wciąż kocham Cię jak Irlandię.

poniedziałek, 13 lipca 2015

dwa kółka i Honda

stało się, przesiadłam się na dwa kółka, dzięki czemu udało mi się skrócić czas dojazdu do pracy o pół godziny. Jeżdżę bardzo czujnie, bo przez większość trasy nie mam ścieżki rowerowej, ale bardzo mi się podoba. Zabezpieczona kaskiem, a w nocy dodatkowo taśmami odblaskowymi, pedałuję po ulicach Bogoty.

Poza tym jeden z czerwcowych długich weekendów spędziłam za miastem, w miejscowości położonej dużo niżej niż Bogota. Na tyle niżej, że z przyjemnością zmieniłam trampki na sandały i dżinsy na sukienkę. Bogota, mimo położenia w kraju tropikalnym, temperaturami nie rozpieszcza. Postanowiłam więc odpocząć od wiecznej jesieni.

Miasteczko, do którego pojechaliśmy, urodą nie grzeszy. Wybraliśmy się więc na jednodniową wycieczkę do Guadua i Honda. Oba ładne, zwłaszcza zachwyciła mnie Honda. Wciąż jeszcze widać w niej znaki dawnej świetności. Była ważnym portem na rzece Magdalena, do którego docierały parostatki z wybrzeża karaibskiego, pełne ludzi i towarów. Dziś parostatków nie ma a Magdalena jest spławna tylko na części nurtu. Nowa droga omija miasteczko, na czym ucierpiało wiele przydrożnych restauracji. Stare miasto na szczęście pozostaje perełką, a i mieszkańcy chyba zdają sobie sprawę z jego walorów turystycznych. Ma jednym ze ścian niepewna ręka napisała: "Nie wyżucaj tutaj śmieci. Turysta nas widzi". (błąd ortograficzny był również w wersji oryginalnej).

W drodze do Hondy, na drodze krajowej niemiłosiernie zapchanej ciężarówkami, olśniło mnie. Już wiem, czemu szampon Head&Shoulders i inne dobra są tutaj takie drogie. Po prostu wszystko musi pokonać koszmarne odległości drogą lądową z portów atlantyckich lub pacyficznych. Szczgólnie transport z wybrzeża Pacyfiku do Bogoty jest skomplikowany. Wyładowane ciężarówki muszą krętymi drogami pokonać trzy pasma Andów. Podobno transport kilograma towarów z Chin do portu pacyficznego jest tańszy, niż transport z wybrzeża do Bogoty.
Od lobby transportowego zależy w Kolumbii zatem dużo. Dziesiątki ciężarówek z paliwami, jakie widziałam, nie pozostawiają wątpliwości. A kontrola drogowa jest niestety zupełnie nieskuteczna, więc wyładowane ponad normy ciężarówki ciągnące się pod górę z prędkością 20 km na godzinę skutecznie spowalniają cały ruch na drodze.
Policja tutejsza to zresztą zupełnie dziwna instytucja. Widok policjanta kierującego ruchem na skrzyżowaniu nie powstrzymuje kierowców przed zatrzymywaniem się na przejściu dla pieszych, czyli piesi muszą kluczyć między samochodami. W połączeniu z ogólnym przekonaniem o nieskuteczności zgłaszania przestępstw na policję wydaje mi się, że można by zupełnie zlikwidować tę instytucję.

No, ale dość psioczenia na dzisiaj.
Lepiej pooglądajcie obrazki. Honda to kolejna kolumbijska niespodzianka.