Bilet
już mam. Zwyciężyła opcja “one way”, wylot 12 listopada z Berlina przez
Madryt. Czeka mnie noc w Madrycie – mam nadzieję spędzić ją u znajomych
znajomych, wkrótce zacznę poszukiwać. Bilet kosztował ok. 2500 PLN,
koszt dojazdu do Berlina to 35 złotych (Polski Bus) lub 129 złotych
(PKP).
Poza
tym załatałam sobie dzisiaj dziurę w zębie i sprawdzam terminy kursów
pierwszej pomocy. Mam nadzieję, że uda mi się to zgrać z wizytą
przyjaciółki oraz małym wyjazdem do Kolonii. Grafik się zapełnia.
Obmyślam też, co, jak i kiedy wywieźć z mieszkania. Nie mogę się tego doczekać.
Wymieniam
też mejle z biurem tłumaczeń, zdecydowali się umieścić mnie w swojej
bazie tłumaczy. Mam nadzieję, że nie będę tam tylko martwym zapisem, ale
że wywiąże się z tego jakaś sensowna współpraca. To pozwoliłoby mi na
zarobkowanie. Pieniądze = zwiedzanie.
Zastanawiam
się też nad zdawaniem egzaminu z angielskiego, który poświadczałby moją
znajomość języka. Mogłabym go użyć do starań o wizę i być może pomógłby
mi pozyskiwać uczniów na korepetycje. Niestety, patrząc na grafik
British Council, nie dostanę certyfikatu przed wyjazdem. Być może ktoś
mógłby mi go dosłać. Na potrzeby wizy powinno być OK., natomiast nie
przyda mi się w początkowej fazie szukania zleceń.
Niezależnie
od tego, siadam do angielskiego. Na podjęcie decyzji mam jeszcze kilka
dni, a więc swoim sposobem nie będę się spieszyć.
W
pewnym sensie wracam więc do tego, co lubię, czyli do pracy z językami.
Czuję się trochę tak, jak świeżo po skończeniu studiów, szukając
możliwości pracy.
Tymczasem w Kolumbii wielki strajk rolników. Blokady dróg, starcia z policją. Czy coś to zmieni? Czy tylko emocje ulegną rozładowaniu? Oby była to kolumbijska wiosna.