A niech tam.
Będzie znowu o Chile.
I pewnie jeszcze nie raz, bo jeszcze mi tam parę rzeczy w głowie siedzi.
Zapachów. Wrażeń.
Chile ma dla mnie zapach pustyni.
A pustynia, ech niechże to powiem. Pachnie mi wolnością. Przestrzenią. Byciem okruszkiem wobec czegoś dużo większego.
Pustynia Atacama jest najbardziej suchą pustynią na świecie. Śmieją się z niej, że gdy raz na rok pada deszcz, to zanim spuścisz zdumiony wzrok w dół, ziemia znów jest sucha.
Dlatego pustynia ma też dla mnie zapach krwi w nosie, bo przy tak suchym powietrzu i wysokości, wciąż miałam podrażnione śluzówki. Głupie uczucie.
No i zachody słońca też ma piękne. I niezwykłe chwile tuż przed zachodem, kiedy słońce jest już nisko, a jego promienie rozpraszają się w kurzu wznieconym przez wiatr.
Chile ma też zapach morza. Ryb, soli, guana pelikanów, wodorostów wyrzuconych na brzeg.
Uwielbiam zapach oceanu. Z tego samego powodu, dla którego kocham zapach pustyni (oprócz zapachu krwi).
Zawsze też z ciekawością patrzę, co ocean wyrzucił na brzeg. Bardziej nawet od muszli ciekawi but nie od pary. Kawałek plastiku. Nakrętka od jakiejś butelki. Przepatruję wtedy piasek w zasięgu wzroku z nadzieją, że może znajdę coś naprawdę niesamowitego, przybyłego z daleka, zgubionego przez statek oceaniczny gdzieś hen hen. Najwięcej jest jednak kapsli od piwa, pustych butelek i ogólnie śmieci.
To nic.
Będę szukać dalej ;-)
zdj. Kartezjusz
zdj. Paweł Suchecki
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz