środa, 30 września 2015

mojarra frita

zapowiadałam kiedyś post o jedzeniu, więc niech się zacznie. Od razu zaznaczę, że może być różnie, bo częściej jadam w barach i stołówkach, niż w eleganckich restauracjach.

Dzisiaj pierwszy odcinek - mojarra frita.

Wikipedia podpowiada, że nazwa "mojarra" używana jest w odniesieniu do kilku gatunków ryb. Występuje w morzu karaibskim, ja zaś z racji odległości raczę się chyba jej odmianą słodkowodną.

Mojarra jest bardzo popularna, króluje w restauracjach z typową kolumbijską kuchnią. Kto nie ma ochoty na wołowinę, krowi język w sosie albo zupę ajiaco, prawie zawsze pocieszy się mojarrą.
Smaży się ją dość mocno na oleju, uprzednio naciąwszy skórę, dzięki czemu jest bardzo chrupka (czasami niestety wręcz sucha). Ma dość mało ości i białe, smaczne mięso.

Mojarrę zdjadłam niedawno w Chiquinquira, kolumbijskiej Częstochowie, w tradycyjnej restauracji z balkonem na wprost katedry. Kolonialny, podupadły dom ze skrzypiącymi podłogami przystrojony był plakatami pań wyprężonych na motocyklach, typowych dla lat 90. Nie zabrakło też ołtarzyka pod schodami, a w karcie mojarry.
To zdjęcie jest dość typowe, do kompletu brakuje już tylko makaronu. W Kolumbii je się bardzo dużo ryżu, często w towarzystwie makaronu, frytek albo nawet puree ziemniaczanego. W naprawdę typowej jadłodajni warzywa na talerzu pojawiają się raczej symbolicznie, ot, choćby jak ta sałatka z zielonych pomidorów.



A dlaczego przegląd potraw kolumbijskich zaczynam od mojarry?
Bo wpadła mi w ucho piosenka zespołu Systema Solar. Chłopcy pochodzą z wybrzeża, a piosenka jest odą ku czci tradycyjnego połowu ryb i owoców morza, wypieranego przez przemysłowy. "Moja smażona mojarra, krewetki, chipi chipi (mały skorupiak morski), miska ryżu - jestem królem życia i nie potrzebuję milionów", tak śpiewają chłopcy.


To zresztą nie jedyna piosenka z motywem mojarry. Meksykański wokalista rockowy, Charlie Montana, prosi swoją "mami" ("małą"), żeby zrobiła mu mojarrę w panierce ("Empanizame la mojarra"). Jedna z ciekawszych kolubijskich grup mieszających folk z muzyką elektroniczną to Mojarra Electrica, a popularna grupa rokowa z Peru to Los Mojarras.

A co w Polsce? nie przypominam sobie piosenek o karpiu ani śledziu, choć miejsce w kulturze mają zapewnione.
Czy to dlatego, że ryby śpiewały tylko na niby?

piątek, 25 września 2015

Dzień bez samochodu i ostatnie tygodnie

22 września odbył się kolejny już, trzeci w tym roku dzień bez samochodu. Tym razem zbiegł się z zakończeniem Europejskiego Tygodnia Zrównoważonego Transportu, który też był w Warszawie dniem bez samochodu.
O ile w Warszawie polegał on na zachęcaniu kierowców do korzystania z komunikacji miejskiej za darmo, o tyle w Bogocie Dzień Bez Samochodu rozumiany jest dosłownie. Zabronione jest korzystanie z prywatnych samochodów i motocykli. Po mieście poruszać się mogą wyłącznie autobusy, taksówki i inne pojazdy zarejestrowane jako środki transportu publicznego (np. gimbusy itp.). Zamknięto całkowicie dla ruchu kołowego również te ulice, które w niedzielę stanowią tzw. ciclovię, czyli są udostępniane tylko rowerom, biegaczom, rolkarzom i pieszym.

Do tej pory byłam dość sceptycznie nastawiona do Dnia Bez Samochodu. Wydawał mi się ekoterroryzmem ze strony władz. Bogota jest wielka i zakaz korzystania z samochodu uderza mocno w tych, którzy muszą dojechać do pracy z przedmieść.
Punkt widzenia zmienia się jednak wraz z punktem siedzenia. Z siodełka rowerowego Dzień Bez Samochodu wygląda pięknie. Nie ma samochodów utrudniających jazdę (zatrzymujących się w poprzek ścieżki rowerowej albo parkujących beztrosko na prawym pasie ruchliwej trzypasmówki), a że jechałam do pracy trasą zamkniętą dla ruchu, ominęło mnie również wdychanie czarnych spalin przedpotopowych busików. Przystanęłam sobie tu i tam, żeby obfotografować graffiti, na które już dawno zwróciłam uwagę.
Pracuję w godzinach nietypowych, więc ominęła mnie też jazda w godzinach rowerowego szczytu. Wiele osób przesiadło się tego dnia na rower. Nie była to również pora wyprowadzania psów na spacer, więc ominął mnie znienawidzony slalom wśród smycz lub czworonogów puszczanych wolno, który wkurza mnie na niedzielnej ciclovii.

Dzień Bez Samochodu był więc dla mnie Dniem Bez Stresu. I nawet świeciło słońce. I było miejsce na stojaku w pracy.

A jak poradzili sobie mieszkańcy? Przesiadając się na rowery, zostając w domu (część pracodawców ułatwiła tego dnia telepracę), biorąc wolne. Podobno nawet Transmilenio nie było zatłoczone bardziej niż zwykle.

 

 Kiedy świeci słońce, w ogóle robi się ładnie. Zwłaszcza na Festiwalu Jazz w Parku, i zwłaszcza gry gra polski zespół Pink Freud!

Albo w centrum, gdzie pnie się w górę wieża BD Bacata, która będzie najwyższym w Kolumbii budynkiem, częściowo mieszkalnym, częściowo komercyjnym. A w muzeum sztuki nowoczesnej wiszą na ścianach niezłe sztuki. Kto zgadnie, dlaczego podobały mi się obrazy Kolumbijczyka Jorge Riveros?


Ale i tak fajnie odpocząć od zgiełku i spalin. Najlepiej w pracy - czyli na terenie Uniwersytetu de la Sabana, gdzie mam lekcje dwa razy w tygodniu. Kajaki kuszą.