poniedziałek, 26 marca 2018

nuda

u nas monotematycznie. Poniedziałek - Pimpollo, wtorek - Pimpollo, środa - Pimpollo.

Który już zaczyna chodzić i w ramach rodzajnika używa "a" również przed polskimi słowami (np. "a papuma", czyli papuga). Który coraz więcej się śmieje, gada, rusza. Rozkminia podłączanie kabli, zręcznie manipuluje zabawkami, i - tadam - zaczyna chodzić.
W czwartek np. zostawił mnie samą na ławce i poszedł w świat. Znaczy, w plac zabaw. I tak sobie pomyślałam, że tak już będzie. Jak już się nauczył chodzić, to będzie coraz bardziej się oddalał, póki co wracając jeszcze z uśmiechem i "a mama" na ustach.

Poza tym mam małe wakacje. Instytut zamknięty, słońce świeci (oprócz chwil, kiedy pada, bo znów zaczyna się pora deszczowa).
Odwiedzili nas Czesi, przywieźli Brzechwę, Tuwima, kryształowy wazon i Krecika, a przede wszystkim trochę mojego dawnego życia, pełnego przyjaciół, spotkań, podróży.
Pobyli przez weekend, i ruszyli wynajętym samochodem w Kolumbię.

Dzięki nim zaniosło nas aż do Centrum. Byliśmy w muzeum i na długim spacerze. Byliśmy też na wycieczce - Czesi w Katedrze Solnej w kopalni soli w Zipaquira, my w parku obok z Pimpollo. W parku rowerzyści na góralach ryli trawę poznając trasę przed zawodami, co ciekawe, były tam całe rodziny, ojcowie i matki z dziećmi.

Potem pojechaliśmy jeszcze nad zalew Neusa, gdzie było bardzo spokojnie i bardzo ładnie, i może pojedziemy tam pod namiot.

W Zipaquira ucieszył mnie też zgiełk małego miasteczka. Na rynku sprzedawali plecionki z liści palmy i kwiatki doniczkowe, które tutaj się święci w Niedzielę Palmową. Pimpollo przyciągnął nas do drewnianego konika na środku placu i przez chwilę podskakiwał w siodle i parskał.

A teraz piszę to zgarbiona na łóżku nad laptopem, zwanym przez Pimpollo "dziadzio" (komputer to skajp, a skajp to dziadzio), a nie powinnam, bo mały śpi tuż obok.
Zaraz pójdziemy kupić mu nowe buciki, skórzane ciapy już nie wystarczają.



sobota, 3 marca 2018

Znad kawy

Siedzę sobie nad kawą w Juan Valdéz. Pimpollo śpi w wózku po basenie, a ja buszuję w internecie.

 Z tej recenzji utkwiło mi w głowie jedno zdanie: "nowymi pieniędzmi jest sens życia".
To zdanie w dużym stopniu podsumowuje to, co się zdarzyło w moim życiu zawodowym. Innymi słowy: zarabiam mniej, ale lubię moją pracę bardziej. 
W Polsce było dobrze. Fajny szef, fajni koledzy, fajne pieniądze. Wg raportu płacowego Tygodnika Powszechnego byłam wśród 10% najlepiej zarabiających zatrudnionych. Ale cały czas nie do końca czułam się na właściwym miejscu. 
Kolumbia dała mi nowe możliwości. Najpierw fundacja, gdzie praca była bardzo spełniająca, ale jednocześnie stresująca i ostatecznie ponad moje siły. 

A teraz Goethe Institut. Nie zmieniam już świata, ja tylko uczę niemieckiego, ale i tak jest super, bo robię coś, co lubię, mam fajnych ludzi w pracy no i najważniejsze - wolne popołudnia z Pimpollo. A czasem duży plus w postaci wyjątkowo fajnej grupy, jak teraz. Nie zarabiam dużo, trochę się gimnastykujemy, żeby kupić bilety do Polski, ale i tak jest dobrze.

Zwłaszcza, że wiem, że i tak z moimi zarobkami mam więcej, niż wielu Kolumbijczyków. Bo tej biedy trochę przecież zobaczyłam, pracując w fundacji. 

I jeszcze z innej beczki. Z. wrzuciła właśnie na fejsa te zdjęcia. Wiele z nich to zdjęcia niewygodne. Pokazując prowincjonalną codzienność, ociera się o wstydliwe obszary biedy, z dużym jednak taktem i szacunkiem. Widzę to samo w kolumbijskich dekoracjach. Pamiętam też tego trochę z polskiej wsi, bo akurat ze wsi pochodzę. Ale przecież mogłaby to być też Warszawa czy Lublin. Tam, gdzie nie zaglądamy często.

Kurczę, więc tym bardziej jest dobrze. Nad kawą. Pimpollo się budzi. Idziemy kupić nocnik. I do domu.