poniedziałek, 22 maja 2017

z dzieckiem w Kolumbii

Pimpollo skończył już 4 miesiące. Ciągle jest Latynosem-albinosem, z niebieskimi oczami i jasną karnacją. Budzi zachwyty gdzie tylko się pojawi, czemu się wcale nawet nie dziwię, bo jest po prostu cudny.

To na razie początek naszej drogi. Dopiero zaczynamy się uczyć bycia rodzicami. A to w Bogocie bieg z przeszkodami (opłakany stan chodników), ale co tam. Frajdy i tak jest dość.

Nie wiem, jak to jest w Polsce. Czy też wszyscy bezwstydnie zaglądają do wózeczka, żeby zobaczyć dzidziusia? To bardzo kolumbijskie. Koleżanka Kolumbijska zajrzała nawet do wózeczka w Stanach. Siedział w nim pies. W Bogocie, która też schodzi na psy, jeszcze się nie zdarza. Może dlatego, że chodniki w opłakanym stanie. Pieska lepiej wozić SUVem.

Poza tym paradoksy klimatyczne. Ostre górskie powietrze i słońce i ciągłe zmiany pogody utrudniają logistykę. Trzeba dziecko sprytnie ubrać na cebulkę. Wersja dla leniwych: gruby koc, w który pakuje się niemowlę. Plus: babcie na ulicy nie zaglądają. Wersja dla przewrażliwionych: dziecko pakuje się do wózka w grubym kocu i osłania wszystko pokrowcem przeciwdeszczowym. Nawet w ostrym słońcu. Taka szklarnia na kółkach. Efekt el niño??

Co jeszcze? rosną mi dodatkowe mięśnie do zabezpieczania Pimpolla w taksówkach. Autobusem jeszcze nie jechaliśmy, bo są diabelnie niewygodne, i wtaszczyć do nich wózeczka nie sposób. Pimpollo na szczęście w taksówkach grzecznie śpi na rękach, więc utrzymać tym łatwiej.


Uczę się też milczeć i potakiwać. Piwo na laktację? Aha. Twoje dziecko nie chce pić z butelki? dziwne, dzieci szybko się uczą. Aha. Twoja dieta ma wpływ na kolki dziecka? Aha. Musisz trzymać małego godzinę do odbijania, wtedy nie będzie mu się ulewało. Aha. Kładź go na wznak, na boku, na brzuchu, to mu się nie będzie ulewało. Aha.
To chyba istnieje pod każdą szerokością geograficzną.
Nawiasem mówiąc, najlepsza rada dla rodziców dzieci, którym ulewa się mleko, jaką przeczytałam: noście jasne ciuchy. Plamy będą mniej widoczne.

Są też lęki otoczenia. Że dziecko przewieje, że tyle złych rzeczy się dzieje, że jak będzie starszy, nie będzie można go puścić samego do parku, bo samochody, porwania, pedofile, narkotyki czyhają wszędzie.

Jest też swoisty rasizm. Pimpollo zbiera u różnych ciotek punkty za jasną karnację i oczy... To będzi kiedyś temat do przerobienia z nim, bo nawet, jeśli poprosimy rodzinę o powstrzymanie się z takimi komentarzami, nie uchroni się od nich. To jest coś, czego nie lubię w Kolumbii: nieskrywane przekonanie o wyższości "rasy" białej.

Jako importowana mamuśka zapisałam się na fejsbuku na grupy dla importowanych mamusiek. Co i rusz pojawia się w sprzedaży jakiś używany gadżet produkcji norweskiej albo szwedzkiej. Must have w postaci odpowiedniego nosidełka, najlepszego laktatora i tak dalej. Plus: przy okazji kupna drewnianej zabawki obślinionej przez kolumbijsko-niemieckiego cherubinka pogadałyśmy sobie miło z mamą. Na moje pytanie: no i jak Ci w Kolumbii usłyszałam charakterystyczne "doooobrze...". Znam ten ton. Od siebie :) no i przyznałyśmy się sobie do tęsknoty za rodziną i przyjaciółmi. Bo teściowie to przecież nie to samo, co właśni straszni rodzice.

O tęsknocie rozpisywać się nie będę. Jest i będzie.


Taki jest rodzicielstwo w wersji city. Obłożony gadżetami (chusta, nosidełko, wózek z dobrymi resorami, podgrzewacz butelek, których nie akceptuje Twoje dziecko, i sterylizator tychże, którego nie akceptujesz Ty, a dostałeś w prezencie). Trochę uwiązany do jednej okolicy, trochę testujący te warunki klimatyczne.

Jest też rodzicielstwo w wersji crazy. To jak się jedzie z czteromiesięcznym ponadsiedmiokilowym niemowlakiem do lasu tropikalnego, śpi w hamakach, pierze pieluchy w rzece, kąpie dziecko tamże. Ale to pikuś. Bo jeszcze upał i żarłoczne muszki. Więc nie wiadomo, co gorsze - spocone dziecko, czy dziecko pokąsane. Karmi się pod moskitierą. Po pierwszej nocy w jednym hamaku z dzieckiem ucieka się do oddzielnego hamaka. I nie, nie chodzi o niewygodę. Matka i dziecko pocą się przeraźliwie. Pot ma zapach serwatki.

Ale i tak jest fajnie. Papuga krzyczy "amigo", barany beczą pod chatką na palach, z chlewika zalatuje świnką, małpy piszczą. Żaby rechocą i dziecko też, spodobało mu się. Po chatce biegają tubylcze dzieci i karaluchy, na obiad jest zupa z leniwca, do popicia sfermentowana woda z cukrem (fermentacja zabija pasożyty). Tu starsze dzieciaki doskonale wiedzą, jak się zaopiekować młodszymi, więc ja tam jeszcze kiedyś z Pimpollo wrócę, zostawię go stadu, niech mu pokażą, jak złapać rybę, nauczą rozpoznawać dźwięki dżungli i, niech stracę... może nawet zgniatać karaluchy dłońmi.
A tymczasem w Bogocie znajomi strzelają sobie fotki z niemowlakiem w strojach safari na tle afrykańskiej scenerii w restauracji dla dzieci o nazwie Jungla...

I tak mi się to ładnie grywa z lekturą Korczaka, który pisał o zabawkach: że nie do końca jest tak, że dzieci chcą zabawek. Dzieci bawią się zabawkami, np. konikiem na patyku, bo nie mają prawdziwego konia, itp. Powierzają smutki misiowi, bo nie mają komu ich powierzyć. Więc niech tylko Pimpollo stanie na nogi - wrócimy do dżungli :) Do prawdziwej przyrody i zwierząt, ale również po to, by odwiedzić naszego indiańskiego chrześniaka.

I druga rzecz wzięta z Korczaka: potrzebna jest karta praw dziecka. Pierwsze fundamentalne prawo dziecka: prawo do śmierci. Bo jeśli nie przyjmiemy, że dziecko ma prawo do śmierci (bólu, cierpienia), nie damy mu prawa do życia.

To tyle na dzisiaj.


środa, 22 marca 2017

wzruszam się

zacznę od dygresji: ludzie postrzegają mnie jako osobę silną i spokojną. Nic bardziej mylnego.Tylko mało po mnie widać.

Bo ja się często wzruszam.

W ciąży to w ogóle był dramat, płakałam nad różnymi filmikami na facebooku, ale generalnie się wzruszam.

I wzruszam się też na temat Kolumbii.

Ostatnio - jak z wypisem z aktu urodzenia Pimpollo dostaliśmy kopię listu od prezydenta Kolumbii.
List był z dnia podpisania porozumienia pokojowego z FARC, które zresztą potem zostało odrzucone w referendum. Samo referendum było spektaklem populizmu, ale nie o tym mowa.


Prezydent wita tym listem dzieci urodzone tego dnia i mówi im, że ich urodziny będą jednocześnie wielkim świętem Kolumbii, bo porozumienie pokojowe zakończyło wieloletnią wojnę domową, o której nie będzie opowiadał, bo kiedyś dzieci przeczytają o tym w podręczniku historii. 

Pimpollo urodził się 5 miesięcy po zawarciu porozumienia, ale nasz notariusz wciąż dołączał ten list. I popłakałam się, serio.
Zresztą łzy powstrzymywałam też podglądając znad kawałka wołowiny transmisję uroczystości podpisania porozumienia pokojowego. Gdzieś w jakimś przypadkowym barze.
Więc jakoś ta Kolumbia wchodzi mi pod skórę.


O porozumieniu i wątpliwościach z nim związanych może kiedyś napiszę. Teraz kończę. Posta i poranną kakao-kawę. Na zdjęciu dwoje z trojga moich ulubionych Kolumbijczyków.



A  trzeci z nich, Pimpollo, ma już kolumbijski paszport. Zaczynamy teraz starania o uzyskanie numeru PESEL i polskiego paszportu.

sobota, 18 marca 2017

dlaczego wigilijne potrawy nie smakują tu tak samo

Magda prosiła o emigracyjne refleksje, więc daję ;) 
Jest marzec, ale styczeń i luty minęły jak z bicza strzelił, więc cofam się do Bożego Narodzenia :)

Święta Bożego Narodzenia spędziłam w Kolumbii i tym razem się postarałam - był barszcz z uszkami i pierogi.
Do stołu zasiadła nas czwórka - mąż, teściowa i kolega z pracy (Polak).

Ale polska wigilia w tropikach (nawet wysoko w górach i bez upałów) to jednak nie to. Nasze tradycje są tutaj znaczeniowo puste, jeśli nie dzieli się ich z osobami, które w nich wyrosły.  

Żmudne lepienie pierogów nie zbiera należnych oklasków - kto sam pierogów nie lepił, nie poczuje. A pierogi ulepiłam konkursowe!
W ogóle tutaj dużo mniej jest przedświątecznej krzątaniny, niż w Polsce, i... teraz zauważam, jak mocno mam wdrukowany przekaz, że jeśli się wyprawia święta, to trzeba się urobić po pachy :-)

Na pociechę miałam kolegę Polaka, który mnie rozumiał.
 


czwartek, 16 marca 2017

update

Magda motywuje mnie ostatnio do pisania... Ciężko się do tego zabrać, straciłam zupełnie rytm.
Może też dlatego, że tyle się u mnie działo - z mnie samej zrobiło się nas troje, a sześciokilogramowy ssak, którego huśtam w ramionach od ponad dwóch miesięcy skutecznie zapełnia dni.

Po wielu rozterkach zostaję chyba na dobre (na dobre i na złe, na na na) w Kolumbii.

Polska daleko za oceanem, dzięki internetowi docierają do mnie słabsze i silniejsze echa.
 Już trudniej angażować się emocjonalnie w ostatnie wydarzenia w Polsce. Nie pójdę na manifę ani inny czarny protest, a tym samym nie uczestniczę w życiu tam.

4 pory roku zamieniłam na porę suchą i deszczową. To, oprócz braku bliskich ludzi, chyba największa dla mnie zmiana. Cykl przyrody w Polsce determinuje wiele. Tutaj kiszę kapustę w czerwcu, robię dżemy w lutym. Bo jednak nie mogę się oprzeć pakowaniu czegoś w słoiki, choć tutaj nie jest to niezbędne - owoce dostępne są cały rok. 

Ciągle jeszcze porównuję Kolumbię z Polską, z satysfakcją zauważając przewagę Polski, nauczyłam się jednak pewne rzeczy przemilczać w rozmowach z mężem, żeby mu nie było przykro.

Pcham więc wózek po skandalicznie nierównych chodnikach, i ciekawe, co z tego wyniknie.