niedziela, 3 listopada 2013

pożegnanie

W czwartek ostatni dzień pracy.

Niewiele już popracowałam, tak naprawdę zajęłam się już głównie pisaniem mejli informujących o moim odejściu i odpisywaniem kolegom z pracy. I oczywiście przygotowaniom do spotkania pożegnalnego.

W międzyczasie jeszcze wyszłam do przychodni na kolejną dawkę szczepionki przeciwko żółtaczce.

A po południu odbyło się spotkanie. Trudno powiedzieć, ile osób przyszło, ale mam przed oczami tę naprawdę dużą grupę, zgromadzoną w sali operacyjnej. To niesamowite, ile osób chciało się ze mną pożegnać osobiście. I niesamowite, ile osób złożyło się na pożegnalny prezent dla mnie - czyli darowiznę pieniężną, którą wykorzystam, podobnie jak środki zgromadzone z loterii, na pomoc dzieciom z Instytutu dla dzieci niewidomych. Według D., która organizowała zbiórkę, było to ok. 100 osób - z niewiele ponad dwustu w całej firmie.I chyba dla mnie najważniejsze jest, że każdy dolar (bankowcy dokonali od razu wymiany walutowej ;-) to wyraz sympatii dla mnie i wsparcia dla moich planów. To też dla mnie zobowiązanie, żeby jak najlepiej wykorzystać to zaufanie.

Oprócz pieniędzy dostałam też dyktafon - będę mogła dzięki niemu nagrywać śpiewy pań z domu starców i samej nauczyć się trochę śpiewać.
Jeśli zdążę, chciałabym też nagrać pocztówkę dźwiękową dla dzieci niewidomych z Polski - zebrać trochę odgłosów Polski.

Smutno zostawiać ludzi, których się lubi, z którymi jest się zżytym. Ale mam nadzieję, że dużo tych relacji przetrwa. Chciałabym. Będę pisać z Kolumbii. 

W piątek pojechałam do Lublina, odwiedzaliśmy z ojcem groby. Był piękny, słoneczny dzień. Wieczór spędziliśmy u U., widziałam się też z bratem.

A wczoraj wstałam już z lekkim strachem - to już Reisefieber.

Potem jeszcze spacer na Stare Miasto. Dym węglowy snuje się już po Lubartowskiej, w bramach gołębie podrywają się z furkotem do lotu. Idę do góry zaułkiem Hartwigów, dalej na plac Po Farze. Na prawo za Zamkiem dźwigi, ciekawe, co zbudują. Zaglądam jeszcze do Dominikanów i na plac koło Teatru Andersena, dobrze znane zakątki.

Wieczorem impreza u S., a dzisiaj znów Warszawa. Jeszcze tylko tydzień do wyjazdu.

Jutro nie muszę nastawiać budzika, żeby wstać do pracy. Dziwne.


Moja kurka zostaje w biurze. W dobrych rękach.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz