poniedziałek, 9 lutego 2015

Pokolumbijsko i przed

Ten post pewnie powinien powstać już dawno, ale nie miałam weny.
Od grudnia jestem w Polsce.
Zmieniło się przez ten czas dużo i niedużo. Bo niby to tylko rok i niewiele się zmieniło, ale przy wielu drobnych rzeczach mnie nie było, trochę wypadłam z obiegu. Ale najważniejsze rzeczy na szczęście tak łatwo nie znikają. 

Robię niewiele, trochę przeglądam ogłoszenia o pracę, dużo się spotykam z ludźmi.

Warszawa po roku w ośmiomilionowej metropolii wydaje się małym, przyjaznym miasteczkiem. Cieszę się swobodnym szwendaniem, ciszą, szarością, koronkami nagich gałęzi drzew.

I mimo wyrzutów sumienia cieszę się z mojego bezrobocia. Czytam, oglądam filmy, śpię. Przychodzą mi do głowy czasem głupie pomysły.

Polski odblokował mi trochę wyobraźnię, bo mam jednak czysto językową. I mimo że nawet po hiszpańsku miewam absurdalne skojarzenia, to jednak własny język daje dużo większe pole do popisu.

Śnię dziwne sny. Przedwczoraj wybrałam się w nocną podróż jakimś autobusem. Podróż miała być długa. Moje skrzętnie zapakowane herbatniki i inne przekąski okazały się zupełnie bezbarwne w porównaniu z wędzonym sumem, którego wyjął z torby inny pasażer. Sum był piękny, miał z metr długości, i tylko jedno oko, za tu duże, błyszczące i płaskie na samym środku pyska.

Poza tym ciekawie kupować pstrąga w Biedrze o 10 rano w dzień powszedni.
I fajnie pojechać na wieś o wschodzie słońca, kiedy szadź oblepia wszystko, i poczuć dobrze znany zapach Starościna.

I spędzić popołudnie obserwując dziewczynki próbujące szydełkować. M,. pięciolatkę, która mówi, że nie ma cierpliwości i rozpraszają ją bajki w telewizorze. I T., która tak szybko się uczy.
I pośpiewać z nimi "Dumb Ways to Die", zachwycić się tym, jak dużo już rozumie T., i posłuchać "Ruda tańczy jak szalona".

I spotkać rodzinę.

A w Warszawie pośmiać się z tymi, co zawsze. Pomieszkać u E., najlepszej na świecie. Potańczyć, pośpiewać o tej, co rwała wiśnie i o ostatkach. Dzisiaj już nawet nie mogłam się powstrzymać przed śpiewaniem na przystanku, wreszcie mi się głos trochę otworzył.
Zwiedzić Muzeum Historii Żydów Polskich, na które czekałam.

Będzie mi tego brakowało. Wyjeżdżam znów 20 lutego.
Więc muszę robić tam rzeczy wystarczająco ciekawe i ułożyć tam sobie życie wystarczająco dobrze, by mi rekompensowało to, co zostawiam tutaj.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz