piątek, 14 lutego 2014

okruchy


Mijają dni, wchodzę w rytm dwutygodniowy. Co dwa tygodnie przyjeżdżają nowi wolontariusze, niektórzy wyjeżdżają. Tylko garstka ludzi zostaje dłużej.

Mam fantastyczną grupę, świetnie rozumiejących się ludzi. Wielu z nich fajnie pracuje, niektórzy są bardzo samodzielni i zorganizowani. Przywiązałam się do nich, i przykro patrzeć, jak odjeżdżają. A jednocześnie nie jestem jedną z nich.

Ciągle mam sporo pracy, próbujemy rozruszać nowy projekt w szkole w Soacha, co wymaga ciągłych zmian, rozmów i nowych ustaleń. Ale mamy dość fajnego koordynatora do tego projektu, fajnie patrzeć, jak się rozkręca i wchodzi w rolę. Trochę go popycham, trochę wspieram.
To bardzo fajny projekt, z fajnymi dzieciakami, ale jednak nie mój. Pomagam, i cieszę się z pracy z dziećmi, ale jednak wolałabym być w instytucie.

W instytucie dla dzieci niewidomych mam przerwę. Bardzo długo trwają ustalenia nowego planu lekcji, i jakoś nie ma dla mnie miejsca. Tęsknię za dzieciakami, ciekawe, czy one za mną też.

Nasi wolontariusze zaś robią świetną robotę, pomagając w remoncie klas. W dalszych planach jest też dokończenie zagospodarowania placu zabaw. Ciągle jest jeszcze rozgrzebany.

W niedzielę pomagałyśmy z inną wolontariuszką dziewczynom z fundacji Pequenos Heroes przy zbieraniu pieniędzy na nowy dom dla dzieci.Dziewczyny miały stanowisko na kiermaszu w szkole, do której chodziła jedna z nich. Szkoła niesamowita, bardzo ładnie zagospodarowany teren, pełen zieleni, przestrzeni. Dobrze ubrane dzieci i rodzice. Przez dłuższą chwilę rozmawiałyśmy z ojcem i synem - dziesięcioletni chłopiec świetnie tłumaczył ojcu, co mówiłyśmy. W porównaniu z dziećmi, z którymi pracujemy w Soacha, poziom niesamowicie wysoki.
Dzieci w Soacha raczej nie potrafią budować zdań po angielsku i wstydzą się cokolwiek powiedzieć. Szkoła ma fantastyczny budynek, bardzo nowoczesny, ale pozbawiony zieleni. Ceglane ściany zlewają się z ceglanymi, niebogatymi domkami i wzgórzami, na których wydaje się nic nie rosnąć. Wśród tego półtora tysiąca dzieci w granatowych mundurkach.

Edukacja to ważna rzecz w Kolumbii. Nawet raperzy w Transmilenio rymują na temat bibliotek i dostępu do oświaty. Poziom wykształcenia to jeden ze wskaźników podziałów społecznych, obok dostępu do służby zdrowia.

I pewnie wszędzie tak jest, może tylko tutaj widzę to ostrzej.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz