wtorek, 24 czerwca 2014

północ - południe

ten podział jest czymś, z czym trudno się oswoić.
Może dlatego, że mieszkając w Polsce nie dotykałam tych podziałów aż tak bardzo.

Bo owszem, jadąc z Warszawy w odwiedziny do babci na wsi w Polsce B, miałam poczucie, że przechodzę między rzeczywistościami. Z łazienki z kafelkami do wychodka za stodołą, żeby było bardziej obrazowo. Wioząc wujkowi "Życie Warszawy" miałam wrażenie, że wiozę je nie tylko w postaci drukowanej.

Ale tutaj, w Bogocie, trochę bardziej to widzę.

Zasadnicza linia podziału w Bogocie to północ - południe. Pracuję głównie na biednym południu, mieszkam na bogatej północy (na szczęście nie tej najbardziej północnej). Czego plusem ewidentnie jest to, że w godzinach szczytu jadę w kierunku przeciwnym do większości użytkowników komunikacji miejskiej.

Różnice są duże. W ciągu dnia mogę, drapiąc się po łydce pogryzionej przez pchły, które obskoczyły mnie w szkole, przemieścić się z zapadłej wsi bez kanalizacji i asfaltu (do tego mogę porównać Floridę) do szykownego śródmieścia z butikami Gucciego i innych takich.
Pewnie ze Stalowej na Nowy Świat jest równie daleko.

Tylko że mi się udało. Miałam stosunkowo ułatwiony dostęp do wykształcenia, i na tyle ogarniętą rodzinę, że mnie do edukacji popychała. Co może potraktowałam z lekką przesadą, ale w sumie nie żałuję, bo mam dzięki temu większe pole wyboru.

Wiele dzieci z południa tak łatwo nie ma, w wieku 8-9 lat uczą się mozolnie pisać. Jeden z najważniejszych dzienników kolumbijskich, El Espectador, pyta - gdyby zorganizowano mistrzostwa świata w edukacji, na którym miejscu byłaby Kolumbia?

Odpowiedź, na podstawie wyników badań PISA jest jednoznaczna. Kolumbia byłaby na szarym końcu.
Mimo, że współczynnik skolaryzacji w Ameryce Łacińskiej wynosi już 79%, to wciąż duża ilość dzieci z biednych rodzin przerywa edukację przedwcześnie, a różnica między czasem uczęszczania do szkoły między osobami w wysokimi i niskimi dochodami wynosi 7 lat (tu niestety nie znam dokładnych danych żeby powiedzieć, jak wyróżniono obie grupy).

I to widać. Dziesięciolatek z bogatej północy będzie płynnie mówił po angielsku, ba, będzie tłumaczem dla swojego ojca, a dziesięciolatek z Floridy będzie walczył z alfabetem.

Ale północ - południe to nie jedyna linia podziału. I dotyczy on nie tylko dostępu do edukacji.

Jest też siatka nieco gęstsza, siatka tzw. estratos, czyli sektorów Bogoty wydzielonych na podstawie poziomu zamożności mieszkańców. W zależności od estrato, podatki i opłaty za wodę są zróżnicowane. My mieszkamy w estrato 4 z 6, czyli tak pośrodku. Oglądając ogłoszenia mieszkaniowe z góry odrzucałam mieszkania zlokalizowane w estrato 5, 6 (bo za drogo) 1 i 2 (bo biednie, a z tym wiąże się poziom bezpieczeństwa).
Co w sumie nie jest niczym nadzwyczajnym, bo w Warszawie też nie w każdej dzielnicy chciałabym mieszkać. Ale tutaj czuję się dziwnie.
Estrato czasami wydaje mi się jakimś stygmatem. Takim podręcznym klasyfikatorem ludzi.

Czasami słyszę od różnych ludzi "ludzie z estrato takiego i takiego". Albo - do tych i tych klubów nie warto chodzić, bo chodżą tam nieodpowiedni ludzie. Czyt. - ludzie z estrato niższego niż ja.
Ludzie z południa zresztą też za mieszkańcami północy nie przepadają.

I dziwnie mi z tym. I przyglądam się przy okazji sobie. Bo, nie oszukujmy się, ja też klasyfikuję, tylko w oparciu o bardziej subtelne kryteria. Czyli może styl ubierania, sposób wysławiania, wykształcenie.

I tylko wewnętrzny idealizm każe mi się czasem buntować przeciwko bogotańskim podziałom. Mam szczęście, że mogę jakoś tam uczestniczyć w ich znoszeniu.
Ale nie oszukujmy się, jest mi wygodnie w mieszkaniu w estrato 4.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz