kamień szamanów |
We Florencii kupiliśmy jedzenie dla naszej piętnastki i wyruszyliśmy do San Miguel, wioski na skraju dżungli. Ponieważ droga jest tylko częściowo wyasfaltowana, wytrzęsło nas porządnie. Po drodze wyłączyłam komórkę, nie było sensu zużywać baterii. Mój operator nie miał tam zasięgu.
Celem podróży była mała wyspa na rzece, gdzie mieszka zaledwie kilka rodzin, w tym rodzina taity Jose, czyli szamana Józefa, który miał nas gościć.
Jechałam w towarzystwie Kolumbijczyków, którzy od lat interesują się tradycyjną medycyną. Jedna z pań, C., odbywała niedaleko San Miguel obowiązkowy staż wiejski po zakończeniu medycyny, a jej mąż, wspomniany już w poście o San Augustin G., również pracował tam przez jakiś czas. I wtedy właśnie skontaktował się z nim jeden z szamanów. Świadomy, że nie znajdzie już zbyt wielu uczniów, chciał przekazać choć część swojej wiedzy lekarzom konwencjonalnym. Taita Jose niestety nie ma ucznia. Kilka osób próbowało, nie wytrwało.
Po dojechaniu do San Miguel wskoczyliśmy w gumiaki. Czekał nas spacer przez podmokły las i przeprawa czółnem na wyspę. Po drodze spotkaliśmy taitę, maczetą poszerzał dla nas ścieżkę. Na miejscu zastaliśmy drewniane chatki na palach (w porze deszczowej przez podwórko płyną wartkie potoki), w jednej z nich rozwiesiliśmy hamaki.
poletko koki. legalne |
Pokazali mi też różne drzewa owocowe. Co ciekawe, znali nazwy tylko tych, których drzewa są jadalne.
Chłopcy nie potrafią czytać ani pisać, ale na wyspie czułam się przy nich jak kompletny ignorant. Po prostu są doskonale przygotowani do życia, którym żyją.
No i fajnie było obserwować ich ciekawość. Ktoś przywiózł kredki, fajnie rysowali. Dziewczyny uczyły ich też piosenek, przy okazji ja starałam się coś podłapać.
Miałam też dużo frajdy obserwując najróżniejsze rośliny, skrzek w jednej kałuży i kijanki w innej. Droczyłam się z uzależnioną od kawy małpką, patrzyłam, jak zwinnie wspina się na drzewo papuga, pomagając sobie silnym dziobem.
Pobyt na wyspie to było też bardzo ciekawe doświadczenie dla mnie osobiście. W pierwszym momencie czułam się mocno zdezorientowana, na tyle było to inne od moich dotychczasowych doświadczeń. A kiedy czuję się zagubiona, trochę się zamykam w mojej skorupce. Na szczęście w trakcie pobytu na wyspie się odemknęłam i wyjeżdżać już nie miałam ochoty.
Było to też dla mnie ciekawe doświadczenie ze względu na towarzystwo. Mieszkam z ludźmi z wielu krajów, więc w domu mówimy głównie po angielsku. W hostelach też spotykam głównie cudzoziemców, ostatnio w San Augustin sporo Francuzów. Ponieważ studiowałam trochę we Francji, były to dla mnie miłe spotkania, coś znanego na obcym kontynencie. A tam przez pięć dni miałam tylko hiszpańskojęzyczne towarzystwo. Czasami gubiłam się w rozmowach, chwilami czułam się nostalgicznie, zwłaszcza kiedy jednego wieczoru moi towarzysze zaczęli śpiewać piosenki. Śpiewy, jakie ja znam, brzmiałyby tam zupełnie obco.
Ale muszę też przyznać, że z Kolumbijczykami czuję się dobrze. Są bardzo przyjaźni i pozytywni. Mentalnościowo na pewno nam bliżsi, niż Amerykanie z USA, choć my na pewno dużo więcej narzekamy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz