piątek, 5 czerwca 2015

długi weekend

Kolumbijczycy mają tylko 15 dni urlopu w ciągu roku. Na szczęście mają puentes, czyli długie weekendy. W maju i czerwcu w sumie 5. 
Szanujący się bogotanin spędza go w korku na wjeździe/wyjeździe z Bogoty oraz na fince. Finca to może być wszystko: opuszczone gospodarstwo dziadków z wynajętym stróżem, żeby go nie zdewastowano, domek weekendowy. Czyli po prostu działka.

I ja na takiej działce byłam, pod Ubate, czyli mleczną stolicą Kolumbii.

Dolinę Ubate od równiny bogotańskiej oddziela pasmo gór. Po pokonaniu przełęczy na wysokości 3100 m. i efektu zatykania uszu, mijamy stada krów, pola ziemniaków i żywopłoty z opuncji i agawy, by zaparkować samochód przed opuszczonym bardzo tradycyjnym domem. Na jego straży stoją pracownicy zatrudnieniu przez dzierżawcę ziemi. Fajni faceci z ogorzałymi twarzami, i radyjkami tranzystorowymi przywiązanymi sznurkiem w pasie.

Dom tętnił kiedyś podobno życiem, i odwiedzali go znamienici synowie Kolumbii, których nazwisk i zasług nie zdołałam spamiętać. Wciąż jeszcze są w nim ślady jego dawnych właścicieli: zdjęcia ze ślubów w latach 30., stary rower o wadze tony, oprawiony w ramkę tekst i nuty piosenki napisanej dla dawnej właścicielki, i nocniki używane przed domowników, żeby nie musieć dygotać z zimna przemykając nad ranem do łazienki.
Mimo, że finka jeszcze wówczas nie istniała, jestem niemal pewna, że w podobnym domu wielokrotnie nocował i takiego nocnika używał tytułowy "Generał w labiryncie", postać stworzona przez faceta, który zmarł rok temu*. Opuszczony, schorowany, przeczuwający bliską śmierć, podróżujący konno z garstką przyjaciół, trzęsący się w zimne noce w nieogrzewanych domach. Generał, czyli po prostu Simon Bolivar, największy bohater Kolumbii.
Ja na szczęście ani schorowana, ani opuszczona nie jestem, a dzięki globalnemu ociepleniu brak ogrzewania w rejonie Bogoty staje się mniej dotkliwy**. Pobyt na fince uważam więc za bardzo udany, zwłaszcza, że okolica jest bardzo ładna.

W pobliżu Ubate z równiny sterczą dumnie nagie (niepotrzebne skreślić) skały, na które udało mi się wdrapać. Już po wejściu na szczyt usiadłam grzecznie na tyłku, bo mam lęk wysokości, a jedna ze ścian była bardzo stroma. Mam nadzieję, że na zdjęciach to widać.

Niedaleko jest też na wpół zarośnięte jezioro, mało użyteczne, ale ładne, i śliczna wioska Cucunuba. Przyszedł w niej na świat Pedro Gomez, właściciel bardzo dużej firmy budowlanej, która zbudowała m.in. pierwsze megacentrum handlowe w Bogocie. Jego inspiracji i wsparciu finansowemu przypisuje się obecny ład przestrzenny w Cucunuba.

Zgłodniały turysta posili się w ekologicznym gospodarstwie agroturystycznym.
Przeżyć estetycznych dostarczy również nieodległa Sutatausa,  i ogólnie otoczenie, bo okolica jest zwyczajnie piękna.
Wysoko w górach beczą się owce i panie w kapeluszach przędą wełnę na wrzecionach. Wełna służy produkcji poncz, zwanych ruanami, oraz do wykreowania Cucunuba na stolicę rękodzieła wełnianego, co również mi się bardzo podoba. Ze specjalną dedykacją dla N. fajne wideo promocyjne: https://vimeo.com/31804400







***************
*nie wszyscy Kolumbijczycy znają dorobek Marqueza. Ba, nie wszyscy znają jego nazwisko. Wg anegdoty księgarskiej, śmierć noblisty zwiększyła popyt na książki "tego faceta, co niedawno umarł".
** co nie zmienia faktu, że w niektórych mieszkaniach marznę okropnie. Jeśli domy nie mają okien od nasłonecznionej strony, zimno jest dotkliwe.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz