niedziela, 7 czerwca 2015

pocałunek węża





wiele osób kojarzy Kolumbię z produkcją narkotyków i FARC.


ale jest coś, co jest dużo cenniejsze i co niestety odeszło bezpowrotnie, pozostawiając ledwie ślady.

Mam na myśli kulturę i wiedzę Indian.

O utracie tożsamości i tradycji, o problemach wynikających z niezrozumienia między kulturami, o wyzysku Indian opowiada film "El abrazo de la serpiente" kolumbijskiego reżysera Ciro Guerra.
Film oparty został o dzienniki dwóch etnobiologów, Theodora Kocha-Grunberga i Richarda Evansa Schultesa. Badali oni dżunglę amazońską w departamencie Vaupes, w poszukiwaniu roślin leczniczych. Schultes badał również możliwości pozyskiwania kauczuku ze źródeł niezależnych od państw azjatyckich. Potrzebował go przemysł wojenny (wyprawa miała miejsce w czasie II wojny światowej). W filmie dodatkowo poszukuje fikcyjnej rośliny leczniczej, wywołującej halucynacje.

Wg wywiadu udzielonego przez reżysera dziennikowi "El Pais", ci dwaj badacze byli pierwszymi, którzy opisywali Indian jako ludzi, a nie element fauny i flory amazońskiej. Szacunek dla wiedzy szamanów pozwolił im zrozumieć nieco świat pojęć rdzennych mieszkańców dżungli, pełen szacunku dla przyrody. Szaman - przewodnik badaczy nakazuje im przestrzeganie wielu zasad, mających na celu zachowanie dżungli, bez której człowiek nie jest w stanie przeżyć. Tym samym szacunkiem dla dżungli kierowali się twórcy filmu, prosząc o opiekę jej mieszkańców. Dżungla odpłaciła im, dając sześć bezdeszczowych tygodni na zrealizowanie zdjęć.

Tego szacunku nie podzielali niestety inni śmiałkowie, eksplorujący dżunglę w celu rozwijania produkcji kauczuku na przełomie XIX i XX w. Ich szlak znaczy przemoc, niewolnictwo, eksploatacja ludzi i przyrody. Gdyby nie wynalazek syntetycznej gumy, produkowanej z ropy naftowej, liczba ich ofiar byłaby jeszcze większa.

Film pokazuje skutki tej eksploatacji, a także dramat wynikający z utraty tożsamości przez Indian. Niezrozumienie zasad nowej religii, przynoszonej przez misjonarzy kroczących w ślad za "caucheros", i opiekujących się osieroconymi dziećmi niewolników, prowadzi do spaczenia wartości i powstania w dżungli przerażającej sekty z samozwańczym Mesjaszem.

A święta roślina, którą znajduje w końcu pierwszy z eksploratorów, zamiast do celów leczniczych, uprawiana jest i wykorzystywana do odurzania się.

Film pokazuje też dramat jednego z ostatnich szamanów. Żyje on w izolacji od ostatnich członków swojego plemienia. Z jednej strony pozwala mu to na zachowanie tradycji, na kontynuowanie pieśni przodków. Z drugiej strony jednak nie ma on komu przekazać swej wiedzy. Ostatni członkowie jego plemienia wydają się kompletnie zagubieni między światem tradycyjnym a światem "białych".

Czy jest szansa na ocalenie choćby ułamka tej wiedzy? Film tego nie rozstrzyga, choć może nieco nadziei niesie scena finałowa.

Bardzo rzadko widuje się filmy tak dobrze podsumowujące ważne zjawiska. Dzięki czarno-białym zdjęciom ani przez chwilę film nie ociera się o sentymentalizm i "pocztówkowość", i jego przekaz nie ulega osłabieniu.

A mnie pozostaje marzyć, żeby ludzie starali się przede wszystkim zrozumieć siebie nawzajem. Żebyśmy mogli docenić to, co jest najwartościowszego w naszych kulturach i uczyć się od siebie nawzajem.

Nie jest to sprawa prosta.
Moi znajomi działają w fundacji, która stara się pomóc społecznościom indiańskim zachować wiedzę i obyczaje przodków. Podobnie jak u nas w związku z kulturą ludową, tak i w Kolumbii to miastowi uświadamiają Indianom, jaką wartość ma ich tożsamość. Fundacja zajmuje się również gromadzeniem wiedzy w zakresie medycyny tradycyjnej. Jednym z obszarów ich zainteresowań jest dbanie o zdrowie kobiety. Plemiona indiańskie np. miały swoje obyczaje - kobieta w czasie miesiączki nie powinna wychładzać ciała (wykluczone są m.in. kąpiele), podejmować wysiłku fizycznego, jeść pewnych potraw. Podobno nieodpowiednia dieta wpływa na obfitość krwawień. Nam nie wydaje się to łatwe do zastosowania - ale podobno kobiety indiańskie dzięki odpowiedniej dbałości o siebie nie uskarżają się na zespół napięcia przedmiesiączkowego.
Fundacja moich znajomych zastanawiała się nad udziałem w konkursie na projekt zorganizowany przez UNICEF w celu promocji odpowiedniego dbania o siebie w czasie miesiączki przez dziewczynki zamieszkujące region Choco (nad Pacyfikiem), odizolowany od reszty kraju przez pasma górskie i źle rozwiniętą infrastrukturę transportową. Choco to dla Kolumbijczyków region klasy pewnie Z. Z zaproszenia do składania propozycji wynika, że UNICEF za właściwie dbanie o miesiączkę uważa np. stosowanie podpasek (być może na reklamie skorzysta jakiś sponsor). I powstaje pytanie: po pierwsze, jak słusznie zauważyła Mon, dlaczego nie pozostawi się tego matkom? One chyba potrafią przygotować swoje córki na miesiączkę. Po drugie, czy UNICEF nie mogłoby na chwilę odrzucić zachodniocentryzmu i przynajmniej zainteresować się praktykami tradycyjnymi? może warto by się zastanowić, które z nich można by upowszechniać w świecie tzw. zachodnim?

I na zakończenie anegdota.
Pewna antropolog wenezuelska chciała dać w prezencie indiańskiej kobiecie podpaski.
Kobieta grzecznie jej podziękowała i odpowiedziała, że ma swoje metody, a podpaski wymagałyby od niej zbyt dużej zmiany. Musiałaby kupić sobie majtki, a co za tym idzie - mydło do ich prania. Obecnie tego nie potrzebuje.

I jakoś tak stanęła mi przed oczami ta góra śmieci, którą produkuję przez kilka dni co miesiąc. Mocno zastanawiam się nad nowym rozwiązaniem.

Ale co ma miesiączka wspólnego z filmem? po prostu pomyślałam sobie, że niezrozumienie międzykulturowe objawia się w różnych formach. Czasami owocuje przemocą, a czasami z dobrej woli niesiemy ludziom rozwiązania, które niekoniecznie są lepsze.

2 komentarze:

  1. Bardzo chciałabym zobaczyć ten film, choć pewnie od czasu do czasu będę musiała zamknąć oczy, żeby nie widzieć okrucieństwa.
    I poproszę więcej o Indianach :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Okrucieństwo jest pokazane bardzo oszczędnie. I podziwiam reżysera. Niełatwo jest pokazać te sprawy, a jemu się udało.

    OdpowiedzUsuń