czwartek, 4 czerwca 2015

do tablicy!

M. i N. wywołały  mnie do tablicy, pytając, co u mnie słychać.

Na razie jestem mocno zmieszania, po pewnej przerwie znów wchodzę w świat procedur, systemów i wypłaty na czas, bez potrzeby żmudnego zliczania godzin i wysyłania faktur. Bo mój pracodawca ma systemy, które mu to robią ;-)

Pracuję w fajnej okolicy, z masą pokus w rodzaju Juan Valdez (kolumbijskie Coffee Heaven, z kolumbijską kawą), francuska piekarnia z rogalikami i tak dalej. Na szczęście finansowo dalej u mnie krucho, więc ulegam umiarkowanie.

Ale do tablicy.
Nowa szkoła jest megawypasiona, czysta i komputery mają klawisze SRTG, Druck i Entf. Proust miał swoją magdalenkę, ja mam klawisze przywołujące emocje z moich stypendiów w Niemczech. Z ciekawostek, mamy bardzo fajne interaktywne tablicę. Można na nie wyświetlać treści z podłączonego komputera, pisać palcem, a ścierać nadgarstkiem. Taki trochę duży tablet. Tablica ma w rogach 4 kamerki, które rozpoznają ruch oraz powierzchnię dotyku, i stosownie do tego dopasowują rezultat działania.
Ogólnie bardzo mi się to podoba, i myślę, że studentom przyzwyczajonym do tabletów i smartfonów również. Ma dużo małych zabawnych dodatków, można np. ustawić stoper na czas wykonywania jakiegoś zadania, ustawić "koło fortuny" losujące uczniów itd. Opanowanie tego zajmie mi na pewno trochę czasu, ale mam nadzieję, że się w miarę sprawnie powiedzie.

Poza tym w nowej firmie mamy elektroniczny dziennik, w którym wciąż się gubię, i platformę umożliwiającą fajne interakcje ze studentami. Więc do ogarnięcia dużo, ale zapowiada się ciekawie. 

Pierwsza hospitacja poszła mi niestety kiepsko, zdenerwowanie i wczesna pora mi nie pomogły Zaczynam zajęcia o 7 rano w sobotę i konieczność pobudki o 5 wywołuje u mnie syndrom nocy przed podróżą na inny kontynent, tzn. nie śpię w obawie, że zaśpię ;-) Dostałam konstruktywne uwagi i idę dalej.

Poza moją szkołą zaczęłam też lekcje z nowymi uczniami, i to jest zawsze niesamowicie ciekawy moment.
Mam teraz np. zajęcia w domu uczennicy. Po marmurach ślizgam się w szpitalnych ochraniaczach na buty a kawę podaje mi jedna z dwóch pomocy domowych. Moja na oko 25-letnia biuściasta i żywiołowa uczennica jest żoną dużo starszego od siebie faceta o sex-appealu Quasimodo i matką dwuletniego synka.  Dziecko jest zresztą urocze, mówię do niego po niemiecku dla zmyłki, co zupełnie mu nie przeszkadza. Moja uczennica poza wychowywaniem synka, zakupami, załatwianiem spraw domowych i nauką niemieckiego nie ma nic do roboty. Trochę się obawiałam, że nie będziemy miały o czym rozmawiać, ale już się okazało, że sporo podróżowała, więc punkt zaczepienia jest. Lubi żartować, więc ma u mnie dodatkowy plus.

Poza tym mam dwóch trochę problematycznych studentów, którym trzeba poodkręcać mocno utrwalone złe nawyki językowe. Ale czego się nie robi dla agenta ubezpieczeniowego, który raz do roku przebiera się za zombie i paraduje przez Bogotę, i projektanta mebli biurowych?

Dość mocno siedziałam poza tym ostatnio w tłumaczeniach różnych materiałów. Efekt można znaleźć już na stronie www.ekologiadziecinstwa.com. U mnie się nie wyświetla (materiały na stronę wrzuca inna dziewczyna), ale mam nadzieję, że jest OK :-)
Może posty na ten temat wkrótce się pojawią, bo mocno mnie wciągnął. Chodzi o unschooling, czyli ogólnie alternatywę dla szkoły.

Tymczasem mała okołoedukacyjna refleksja, wywołana lekturą "Kongresu futurologicznego" (dzięki, Antenka). Lem już w latach 70 opisał społeczeństwo, w którym wszystkie problemy rozwiązuje specjalna tabletka. "Kongres" znajdziecie tutaj, jeśli nie boicie się świata, w którym wiedzę zażywa się jak pigułkę, w którym istnieją środki wywołujące trwałe i realistyczne halucynacje, podwajające świadomość tak, by można było prowadzić samemu z sobą dysputy, pozwalające obrzucać drugą osobę inwektywami, nie mówiąc już o tabletkach wywołujących miłość bliźniego, dodawanych podstępnie przez władze do wody bieżącej, zachęcam. Ba, w świecie przyszłości istnieją nawet tabletki przysłaniające dowolny wycinek rzeczywistości. Istnieje jednak na szczęście lub nieszczęście potężna tabletka, której efekt niweczy skutki wszystkich pozostałych. Nie powinno dziwić, że jest nielegalna.

Poza oczywistą refleksją na temat tego, czym my sobie zasłaniamy niewygodne fragmenty rzeczywistości, mnie nasunęło się jeszcze inne skojarzenie.
Trafiłam przypadkowo na stronę organizacji CCHR, obserwującej nadużycia medyczne w dziedzinie psychatrii. O tym, że coraz więcej diagnozuje się obecnie przypadków ADHD, mówi coraz więcej badaczy, czasami zabawnie podsumowując to zjawisko jak sir Ken Robinson tutaj. To wideo warto obejrzeć chociażby dla bardzo fajnych rysunków.

A CCHR zrobiło ten filmik. Dlaczego mnie zaciekawił? Bo coraz częściej mam wrażenie, że przekombinowujemy sobie wszystko. Próbujemy kontrolować i etykietować wszystko, dzięki czemu będziemy mogli wypisać stosowną receptę. Czasami mam wrażenie, że jako ludzkość coraz bardziej potrzebujemy tabletki pozwalającej nam zobaczyć rzeczywistość.




2 komentarze:

  1. Próbuje sobie wyobrazić Ciebie w otoczeniu takich elektronicznych gadżetów.... ;)) Wszechstronny rozwój, podążanie z duchem czasów i hartowanie organizmu - wszystko na raz. Ach, ci Niemcy... ;)
    Ubawiłam się :)

    A etykietki królują. Ciekawe, czy to jest tak że ludzie teraz mają większą potrzebę kontroli niż kiedyś? Czy może poczucie bezpieczeństwa jest takie zachwiane..?

    Ściskam!

    OdpowiedzUsuń
  2. hahaha czuję się z nimi zaskakująco dobrze :-)

    myślę, że potrzeba kontroli wzrasta proporcjonalnie do ilości spraw do ogarnięcia... dlatego coraz więcej naokoło procedur, kontroli itp.
    I etykietek...

    OdpowiedzUsuń