poniedziałek, 5 grudnia 2011

Podziały

Podobno podziały związane z pochodzeniem i zamożnością są bardzo silne w krajach Ameryki Południowej. 

Gonzalo skończył turystykę na przeciętnym uniwersytecie. Tańczy salsę, gotuje łykowatą wołowinę i zepsute ryby, wyprawia gigantyczne imprezy, uczy się. Chwyta życie. Ma duże serce i, nawet jak na Chilijczyka, ciemną skórę, być może po ojcu,  Portorykańczyku. 

Człowiek z rowerem spotkany nad morzem był blondynem o niebieskich oczach, potomkiem niemieckich imigrantów. Studiował architekturę krajobrazu na dobrej uczelni. Jeździł odjechanym wyczynowym rowerem downhillowym, filmiki ze swoich eskapad umieszczał na youtube. Dzięki nim poznał też swoją dziewczynę - Polkę. Białą.

Kiedy człowiek z rowerem zobaczył Gonzala, ze zdziwieniem pomieszanym z pogardą spytał: "To wasz kolega?". Tak, powiedziałyśmy z Kartezjusz prędko. I nagle odechciało mi się rozmawiać z człowiekiem z rowerem.

Gonzalo i człowiek z rowerem popatrywali na siebie z niechęcią, nie zamienili nawet kilku słów. Czuć było napięcie między nimi.

Również ludzie napotkani później w barze dziwili się, że przyszłyśmy tam z Gonzalem. Białe turystki z takim typem... Nie dość że ciemny, to jeszcze ubrany w zwykłe dżinsy i adidasy, nie miał looku intelektualisty ani outsidera, ot, przeciętny latynoski chłopak.
A jednak to o Gonzalo piszę w czasie teraźniejszym, a nie o człowieku z rowerem czy o ludziach z baru.

Uprzedzenia.
Kolor skóry, styl ubierania, wykształcenie.
Kody, które nas mimo wszystko jakoś definiują, w oczach innych i oczach nas samych, nawet jeśli jest to powierzchowne. Jak cię widzą, tak cię piszą.
Trudno od tego uciec.
Dlatego lubię czasem (ostatnio częściej) chodzić w mojej starej kurtce, dżinsach i niepozornych butach - traperkach. Być obok stereotypu kobiecości, biurowości, wielkomiejskości.
Chociaż, pewnie i to mnie jakoś określa.

A może to nieważne. Może po prostu czasem trzeba tak:


Bardzo lubię tę piosenkę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz