środa, 22 kwietnia 2015

R.

muszę opisać tę historię.
R., Słowak zwany Czechem, którego poznałam w więzieniu La Picota, wyszedł na wolność.
Wyszedł na wolność po odwyku, nawrócony na katolicyzm, czerpiący siłę z Boga. Jak się to pisze, nie brzmi to nawet w połowie tak wiarygodnie, jak w ustach tego prawie dwumetrowego dryblasa o nadpobudliwości ruchowej, strzelającego słowami jak z karabinu. Dwa tygodnie temu spotkaliśmy się na kawie.

R. zostaje w Kolumbii. Przez 6 lat odsiadki czekała na niego Kolumbijka, śliczna, o połowę od niego niższa dziewczyna, nomen omen Linda (po hiszpańsku - Ładna). W głowie mi się nie mieści, że można 6 lat czekać na faceta, przemytnika narkotyków, nie opuszczając ani razu widzenia co dwa tygodnie ani nie zapominając o telefonie o umówionej porze. Lindę należałoby ozłocić.

R. zapewnia teraz, że będzie mieszkał zawsze tam, gdzie zechce Linda, bo drugiej takiej kobiety nie znajdzie.

R. pracuje teraz w jednym z lepszych hoteli Bogoty, jako kelner w restauracji. Obsługiwał już burmistrza Nowego Jorku i ministra obrony Kolumbii. Ma ambicje zostania menadżerem restauracji, póki co zadowala się płacą minimalną, przypominając sobie, że nie można się spieszyć.
Chce żyć uczciwie, bo wierzy, że za złe czyny kiedyś spotka go kara. Malowniczo opowiada, że gdyby miał ukraść samochód, żeby jechać na wybrzeże karaibskie, to wolałby dwa tygodnie na osiołku jechać.

W ogóle gada przeokropnie dużo, nie sposób spamiętać.

W czerwcu bierze ślub, chciałby, by udzielał mu go więzienny kapelan (ale na wolności ;-)

Trzymam mocno kciuki za niego.

2 komentarze: