poniedziałek, 2 marca 2015

Bogota znów

Już tydzień jestem w Bogocie. Więc, pokrzepiona koszernymi jajkami (nie wiem, o co chodzi, podobno są od szczęśliwych kur z chowu bezklatkowego, i nawet nie bardzo drogie), postanowiłam napisać.

W zeszłym tygodniu miałam dwa spotkania o pracę, z czego jedno w szkole Berlitz. Berlitz zaskoczył mnie organizacją zajęć- lektor dowiaduje się o swoich lekcjach w przeddzień zajęć, o godzinie 18, co oczywiście nie daje wiele czasu na przygotowanie. Poczytałam o metodzie i jest ona w sumie podobna do tzw. metody Callana, więc może jest to możliwe.
Druga rozmowa w szkole niemieckiego, dzisiaj idę na lekcje próbne.

Zmęczył mnie ten tydzień, bo mieszkam w miejscu z kiepską komunikacją. Korki załamują, i nawet sobota nie daje ulgi - bo w sobotę nie obowiązuje tzw. pico y placa, czyli zakaz używania samochodów przez posiadaczy aut z określonymi numerami rejestracji. Hulaj dusza, piekła nie ma, w auta wskakują wszyscy i wściec się można. 
Poza tym znów muszę się przyzwyczaić do tego, że kierowcy samochodów nie przepuszczają pieszych na przejściach, co w połączeniu z nieużywaniem przez większość z nich kierunkowskazów może być niebezpieczne.

Kolumbijczycy na takie zagrożenia uwagi nie zwracają, bo ich uwaga skierowana jest gdzie indziej. Polka spotkana w ambasadzie opowiadała, jak wciąż zwracano jej uwagę, żeby pilnowała dzieci biegające po parku, mnie jakiś staruszek upominał, żebym schowała portfel, albo starsza pani, żebym nie jechała busikiem, bo za dobrze jestem ubrana.
Dla mnie zagrożenie związane z busikami wynika głównie z tego, że zatrzymują się gdzie popadnie, czasami co 20 metrów. Dlatego ich kierowcy hamują gwałtownie, otwierają drzwi jeszcze w pełnym biegu, i cudem jest, że pasażerowie wysiadają z kompletem zębów i o własnych siłach.

Tydzień zmęczył mnie też dlatego, że muszę się przełamywać i starać nie przygnębiać. Bogota to nie jest miasto przyjazne, duża, hałaśliwa, no i niebezpieczna. Tym razem jechałam tam nie tylko bez złudzeń, ale wręcz negatywnie nastawiona.
Na pytanie, jak mu się mieszka w Bogocie, znajomy Polak powiedział: "Teraz już lepiej, niż na początku". I to chyba doskonale streszcza to miasto.

No i tak.

Z miłych rzeczy - byłam na spotkaniu Polonii w Ambasadzie. Spodziewałam się klimatu z Gombrowicza niemalże, ale było miło, sporo osób bliskich mi wiekiem. Nowy konsul też fajny. Na spotkaniu odbyła się niemal łapanka na kandydatki do chórku Amapolki (amapola to po hiszpańsku mak). W repertuarze oczywiście pieśni patriotyczne, kolędy, i Agnieszka Osiecka.

Z obserwacji obyczajowych - ponieważ nie mieszkam już z wolontariuszami, przyglądam się Kolumbijczykom trochę. W sobotę zaskoczył mnie na ulicy hipster, taki typowy brodacz w okularach z grubymi oprawkami, prowadzący za rękę swoją mamę staruszkę. Czy dziewczyna w moim wieku idąca za rękę z tatą.

Z drugiej strony, dzieją się wokół też fajne rzeczy. Dzisiaj czytałam artykuł o zajęciach z jazdy na rolkach zorganizowanych dla dzieci niewidomych. Czad!
Poza tym wchodzę w fajny projekt tłumaczeniowy z zakresu pedagogiki. Więc do roboty!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz