sobota, 25 stycznia 2014

tęsknię

bardzo jestem zmęczona po ostatnim tygodniu. Dużo, bardzo dużo spotkań, startujemy z nowymi projektami. Sporo czasu spędzonego w korkach, na zatłoczonych ulicach pełnych pyłu budów w Soacha. Wszystko to bardzo ciekawe. Ciekawie patrzeć na Soachę, miejscowość pod Bogotą, z której wielu ludzi dojeżdża do pracy w Bogocie, gdzie sporo jest jeszcze biedy, ale widać, ja rzeczywistość się zmienia. Powstają nowe budynki mieszkalne, szczególnie blisko autostrady i blisko linii transmilenio, właśnie niedawno oddano do użytku nowy odcinek. Dzięki temu czas dojazdu do Bogoty skrócił się o godzinę (transmilenio nie stoi w korkach).

Odwiedziłyśmy nową szkołę, jedną z tzw. megaszkół. Bardzo ładny, nowoczesny budynek, bardzo dobrze doświetlony, z dość surową ale fajną architekturą.  Rząd w odpowiedzi na potrzeby mieszkańców zbudował kilka takich kompleksów i oddał je w zarząd stowarzyszeń prywatnych na podstawie konkursu. Szkoła, którą zwiedzałyśmy, istnieje zaledwie dwa lata, nauczyciele wciąż jeszcze nie do końca zorganizowani, ale wydają się mieć dobre chęci. Liczy 1500 uczniów, z klasami do 45 osób. Ocean, w którym nasi wolontariusze będą zaledwie kroplą, ale mam nadzieję, że pożyteczną. Zaczynamy tam z projektem nauczania języka angielskiego, już od przyszłego tygodnia.

Włączamy się też w pracę malutkiej szkoły - przedszkola. Założyły ją trzy nauczycielki, z którymi fundacja współpracowała wcześniej w innej szkole. Były bardzo nieuczciwie traktowane przez dyrektorkę placówki, więc postanowiły wziąć sprawy we własne ręce. Świetne babki, bardzo im zależy na tym, żeby nasi wolontariusze pojawiali się w ich szkole.

Luty zaczynamy więc z szaloną ilością projektów - nauczanie angielskiego w domu dziecka i w szkole w Soacha, dwa projekty opieki nad dziećmi, nauczanie angielskiego w instytucie dla dzieci niewidomych, opieka nad starszymi kobietami, stołówka dla bezdomnych i fundacja Mali Bohaterowie. Skoordynowanie prac wolontariuszy będzie niezłą gimnastyką, na szczęście zaczynamy współpracę z trójką kolumbijskich wolontariuszy. Ich zadaniem będzie nadzorowanie niektórych projektów. Potrzebujemy ich, żeby poprawić komunikację z instytucjami, do których wysyłamy wolontariuszy, i żeby jak najlepiej zagospodarować tych z wolontariuszy, którzy nie mają własnej inicjatywy i którymi trzeba pokierować.

Tydzień zaczął się też od trudnych rozmów i prania brudów, jakie nagromadziły się w mieszkaniu jeszcze przed moim przyjazdem. Sporo zarzutów trafionych, część wynika z nieporozumienia, część błędnych, wiele mnie nie dotyczyło, ale ale jako koordynator siłą rzeczy brałam w tym udział. Wyciągamy wnioski i idziemy dalej.

Wszystko to jednak pochłania energię, a jak siada mi energia, to potwornie tęsknię za domem.
Oglądam zdjęcia na facebooku, patrzę, co porabiają moi znajomi i żałuję, że jestem daleko.
Trudno mi jest tutaj wyobrazić sobie Polskę, -14 stopni, śnieg, łyżwy, ogrzewanie rąk kubkiem z herbatą, kiedy na zewnątrz świeci mocne słońce i jedna z wolontariuszek ma bliznę na nosie od oparzenia słonecznego. 

I kiedy jestem taka zmęczona, wraca do mnie pytanie - dlaczego tu właściwie jestem... sprawy organizacyjno - administracyjne przyćmiewają fajne strony pracy tutaj, czyli pracę z dziećmi, satysfakcję z fajnej pracy wolontariuszy, z fajnej atmosfery w domu.

Mamy sporo rzeczy do ulepszenia w fundacji, sporo pracy. Powoli, powoli idziemy do przodu, a może tylko tak mi się wydaje. Ciekawa jestem, czy uda mi się dołożyć do tego jakąś cegiełkę. Trochę w to dzisiaj wątpię, ale wiem, że po prostu muszę odpocząć i iść dalej.

 A może potrzebuję cudu? sądząc ze zdjęć ("przed"i "po"), to działa. W każdą niedzielę o 9:30.



Albo ciasteczka? Bardzo fajne ciasteczka robiliśmy z dziećmi niewidomymi. Smażyliśmy też pączusie zwane aborajado z ciasta z plantana i mąki, nadziewana bocadillo i serem. Dzieci pięknie lepiły kulki. Kiedyś o aborajados napiszę, i wytłumaczę, co to bocadillo, obiecuję. Odkrywanie smaków Kolumbii to wielka frajda, przy okazji puchnę z dumy, kiedy dzieciaki mówią tak:
- Edyta, jak to możliwe, że Ty, chociaż jesteś Polką, nas uczysz kolumbijskich potraw?
i zanim zdążę owtorzyć usta, słyszę:
- bo Edyta kocha Kolumbię!
Zdjęć aborajados niestety nie mam, ale ciasteczka fajne nam wyszły, prawda?


Z nowin, JL wyleciał do Polski, do M. To ważne wydarzenie, JL był mi przyjacielem, teraz muszę radzić sobie sama. Odliczam dni do odwiedzin N., już tylko półtora miesiąca!

5 komentarzy:

  1. Edyto, trzymaj się dzielnie. Pozdrawiam z Krakowa i pamiętam w modlitwie. Gabriel

    OdpowiedzUsuń
  2. Tytanie pracy! Myślimy o Tobie, rozmawiamy o Tobie i przesyłamy całe wiadra pozytywnych emocji, mocy, energii i wsparcia :)

    OdpowiedzUsuń
  3. kochana, 3maj się tam i 3maj dystans (wiesz o czym mówię! ;o). ja przy takim natłoku nowych rzeczy już dawno bym odpadła w przedbiegach... przesyłamy Ci z JL duuuużo pozytywnej energii, tęsknimy i zjadamy mango azucar z wielkim apetytem, besito!

    OdpowiedzUsuń
  4. staram się, Moni, po prostu muszę więcej pływać, tańczyć i łazić po górach :-) ściskam i cieszę się, że owoce dotarły :) smacznego :-) a "besito" w pierwszej chwili przeczytałam "bestio" :-)

    OdpowiedzUsuń