piątek, 3 stycznia 2014

jest fajnie

Kolejny fajny dzień za mną. Świeci piękne słońce, Transmilenio mknie jak strzała i są miejsca siedzące, nie ma korków i ludzi mniej, nawet na "mojej" ulicy w San Cristobal.

Planowaliśmy zrobić dzisiaj zajęcia kulinarne z dziećmi niewidomymi, ale kuchnia była niedostępna. Dzieciaki upominały się o jakieś zajęcia manualne - fajnie, że mnie tak kojarzą, ale tym razem nic nie miałam, więc po prostu się dzisiaj bawiliśmy. Yimmy był złodziejem, Manuel - milionerem.
Ja dołączyłam do zabawy jako.... pracownica banku, i dopiero po chwili dotarło do mnie, że przecież nie tak dawno odeszłam z pracy w banku właśnie.

Manuel, niewidomy, biegał po boisku popychając przed sobą wózek z Santiago, chłopcem widzącym, ale z porażeniem mózgowym. Zapytałam, kim w zabawie jest Santiago, na co Manueal odparł: "samochodem". Milioner musi mieć przecież cztery kółka.

Jako pani z banku pocięłam na kawałki kilka kartek z kalendarza (banknoty), wynajęłam ochroniarza (Angy). W Kolumbii obecność ochroniarzy i innych osób mundurowych jest oczywista w wielu miejscach, więc moi klienci upominali mnie, żebym kogoś zatrudniła.

Co ciekawe, nie prosili o wypłaty gotówki - tylko o pożyczki na nowy dom, samochód strażacki albo lody.

Potem jeszcze się bawiliśmy w wykrywanie sfałszowanych pieniędzy. W noc sylwestrową taksówkarz wcisnął mi dwie "lewe" dwudziestki (ok. 70 PLN), więc chyba jakoś to musiałam odreagować w zabawie. Fałszowanie pieniędzy jest w Kolumbii częste, i właśnie zapłaciłam frycowe.

Przez chwilę bawiłam się z Santiago. Użyczał mi swojej plastikowej komórki. Bardzo się śmiał, kiedy mówiłam do słuchawki "Hola, tio" ("Cześć, stary"). Wg Manuela Santiago sprzedawał mi "minutos".
Odpłatne udostępnianie telefonów komórkowych na ulicy jest bardzo powszechne w wielu krajach Ameryki Łacińskiej i wygląda mniej więcej tak (źródło: http://fournorthandseventyfourwest.files.wordpress.com):



Po skończonej zabawie jedliśmy pyszne feijoa z ogrodu przy Instytucie. Trochę cierpkie, trochę kwaśne, bardzo dobre. Je się w całości, niektórzy nie oszczędzali nawet "ogonków". Różnorodność owoców w Kolumbii jest niesłychana, do niektórych trudno się przekonać, wobec niektórych mój żołądek się buntuje, ale próbuję.




Po zabawie przeglądaliśmy jeszcze z Yimmym (Yimmy nieźle widzi) mapy różnych krajów, mam je w kalendarzu. A potem na huśtawkach rozmowa nieoczekiwanie przeskoczyła na stworzenie Wszechświata i Boga. W którymś momencie musiałam Yimmy'emu powiedzieć, że mój hiszpański jest niestety zbyt słaby i że muszę się poduczyć, żeby móc z nim na ten temat więcej porozmawiać. Yimmy początkowo nie rozumiał, co mam na myśli, więc mu powiedziałam, że urodziłam się z innym językiem i teraz dopiero uczę się hiszpańskiego, tak jak on urodził się z hiszpańskim i teraz uczy się angielskiego.
Niewykluczone, że Yimmy myślał, że moje kłopoty z hiszpańskim to po prostu wynik opóźnienia w rozwoju umysłowym. W Instytucie jest sporo takich dzieci, które słabo mówią, i Yimmy jest do nich przyzyczajony.

A po obiedzie pojechałam na basen. Pomyliłam autobusy i przystanki, ale w Bogocie nie da się za bardzo zgubić. Wysiadłam w dość nowoczesnej dzielnicy, znalazłam drogę na basen, zaryzykowałam życie przechodząc przez ośmiopasmową ulicę. Dużo czasu straciłam krążąc po wielkim kompleksie sportowym - czego tam nie było! korty tenisowe, strefa tai chi, minogolf, maksiszachy, fontanny, salon gier, i uff, wreszcie basen, w dodatku olimpijski. Jednak znów nie weszłam, bo było już za późno, za to poznałam prorektora jednego z wielu bogotańskich uniwersytetów.
W każdym razie drogę na basen mam opanowaną.

To był dobry dzień.
Czas spać.


2 komentarze:

  1. Na jakiej zasadzie dzieci przebywają w Instytucie - czy to jest taka szkoła z internatem? a gdzie rodzice?

    OdpowiedzUsuń
  2. to jest szkoła z internatem, a część dzieci - sierot lub dzieci, których rodzice nie są w stanie się nimi zajmować w domu - mieszka w niej na stałe. Pracuję teraz właśnie z nimi, bo są wakacje, i kto mógł, wyjechał do rodziny.

    OdpowiedzUsuń