Planowaliśmy zrobić dzisiaj zajęcia kulinarne z dziećmi niewidomymi, ale kuchnia była niedostępna. Dzieciaki upominały się o jakieś zajęcia manualne - fajnie, że mnie tak kojarzą, ale tym razem nic nie miałam, więc po prostu się dzisiaj bawiliśmy. Yimmy był złodziejem, Manuel - milionerem.
Ja dołączyłam do zabawy jako.... pracownica banku, i dopiero po chwili dotarło do mnie, że przecież nie tak dawno odeszłam z pracy w banku właśnie.
Manuel, niewidomy, biegał po boisku popychając przed sobą wózek z Santiago, chłopcem widzącym, ale z porażeniem mózgowym. Zapytałam, kim w zabawie jest Santiago, na co Manueal odparł: "samochodem". Milioner musi mieć przecież cztery kółka.
Jako pani z banku pocięłam na kawałki kilka kartek z kalendarza (banknoty), wynajęłam ochroniarza (Angy). W Kolumbii obecność ochroniarzy i innych osób mundurowych jest oczywista w wielu miejscach, więc moi klienci upominali mnie, żebym kogoś zatrudniła.
Co ciekawe, nie prosili o wypłaty gotówki - tylko o pożyczki na nowy dom, samochód strażacki albo lody.
Potem jeszcze się bawiliśmy w wykrywanie sfałszowanych pieniędzy. W noc sylwestrową taksówkarz wcisnął mi dwie "lewe" dwudziestki (ok. 70 PLN), więc chyba jakoś to musiałam odreagować w zabawie. Fałszowanie pieniędzy jest w Kolumbii częste, i właśnie zapłaciłam frycowe.

Odpłatne udostępnianie telefonów komórkowych na ulicy jest bardzo powszechne w wielu krajach Ameryki Łacińskiej i wygląda mniej więcej tak (źródło: http://fournorthandseventyfourwest.files.wordpress.com):
Po zabawie przeglądaliśmy jeszcze z Yimmym (Yimmy nieźle widzi) mapy różnych krajów, mam je w kalendarzu. A potem na huśtawkach rozmowa nieoczekiwanie przeskoczyła na stworzenie Wszechświata i Boga. W którymś momencie musiałam Yimmy'emu powiedzieć, że mój hiszpański jest niestety zbyt słaby i że muszę się poduczyć, żeby móc z nim na ten temat więcej porozmawiać. Yimmy początkowo nie rozumiał, co mam na myśli, więc mu powiedziałam, że urodziłam się z innym językiem i teraz dopiero uczę się hiszpańskiego, tak jak on urodził się z hiszpańskim i teraz uczy się angielskiego.
Niewykluczone, że Yimmy myślał, że moje kłopoty z hiszpańskim to po prostu wynik opóźnienia w rozwoju umysłowym. W Instytucie jest sporo takich dzieci, które słabo mówią, i Yimmy jest do nich przyzyczajony.
A po obiedzie pojechałam na basen. Pomyliłam autobusy i przystanki, ale w Bogocie nie da się za bardzo zgubić. Wysiadłam w dość nowoczesnej dzielnicy, znalazłam drogę na basen, zaryzykowałam życie przechodząc przez ośmiopasmową ulicę. Dużo czasu straciłam krążąc po wielkim kompleksie sportowym - czego tam nie było! korty tenisowe, strefa tai chi, minogolf, maksiszachy, fontanny, salon gier, i uff, wreszcie basen, w dodatku olimpijski. Jednak znów nie weszłam, bo było już za późno, za to poznałam prorektora jednego z wielu bogotańskich uniwersytetów.
W każdym razie drogę na basen mam opanowaną.
To był dobry dzień.
Czas spać.
Na jakiej zasadzie dzieci przebywają w Instytucie - czy to jest taka szkoła z internatem? a gdzie rodzice?
OdpowiedzUsuńto jest szkoła z internatem, a część dzieci - sierot lub dzieci, których rodzice nie są w stanie się nimi zajmować w domu - mieszka w niej na stałe. Pracuję teraz właśnie z nimi, bo są wakacje, i kto mógł, wyjechał do rodziny.
OdpowiedzUsuń