środa, 1 stycznia 2014

transmilenio

ciągle jeszcze poruszam się po Bogocie trochę jak rozbitek. Nie do końca wiem, czym żyje miasto, co tam w polityce, gdzie się dzieje kultura. Powinnam, powinnam czytać gazety, słuchać radia. Gazet nie czytam, za radiem nie nadążam, więc moim głównym źródłem informacji jest Rosa i nieliczni znajomi.

I Transmilenio.

Transmilenio to system transportu publicznego, który zastępuje metro. To sieć wydzielonych buspassów, która pozwala na przejazd głównymi arteriami Bogoty. Stacje znajdują się na środku ulic, są zamnknięte i strzeżone przez służby pomocnicze policji. Ma to zapewniać bezpieczeństwo pasażerom. Wg oficjalnych statystyk, transmilenio obsługuje 29 % dziennego transportu, reszta to odrapane minibusy (colectivo)  i żółte taksówki. System został udostępniony w grudniu 2000 roku.

Transmilenio niedawno świętowało trzynastą rocznicę powstania, o czym dumnie informowały napisy na wyświetlaczach. Poza tym z transmilenio dowiedziałam się o konferencji kobiet na rzecz pokoju, która miała miejsce w listopadzie i otwarciu nowych stacji na południu, w Soacha. Poza tym transmilenio życzy Wesołych Świąt i Szczęśliwego Nowego Roku, a jakże.


Również przystanki transmilenio zaopatrzone są w wyświetlacze, które mają pokazywać, za ile minut przyjedzie autobus - co nie zawsze dobrze działa, bo sekwencja wyświetlania nie jest dla mnie zrozumiała.
Edukuje też, żeby w autobusie trzymać dziecko za rękę i że kupując przedmioty lub dając datki w transmilenio, przedłużamy problem społeczny.



Znaki graficzne w autobusach przypominają o zakazie spożywania jedzenia i przewożenia broni.

Prośby o wsparcie, próby sprzedawania słodyczy czy występy muzyków są częste szczególnie w liniach pośpiesznych, które pokonują spore odległości bez zatrzymywania się. Taki jest właśnie autobus B18, którym wracam z Instytutu dla Dzieci Niewidomych. Do tej pory tłucze mi się po głowie fragment rapu z autobusu, ale na próby sprzedaży mi cukierków już nie reaguję.

Bogotańczycy wydają się przyjmować to wszystko ze spokojem, co więcej, gdziecznie odpowiadają na gromkie "dzień dobry" sprzedawców wchodzących do autobusów, i nawet jeśli nie mają zamiaru nic kupić, oglądają oferowane towary. Kupowanie przedmiotów o małej wartości w środkach transportu zdarza się, i chyba jest jakąś formą jałmużny, bo nie sądzę, by ludzie rozwiązywali pasjami tanie krzyżówki.

Ja czasem z zaciekawieniem spoglądam na muzyków i raperów, którzy z humorem próbują nawiązać kontakt z publicznością: "bardzo proszę o wsparcie pieniędzmi, a jeśli nie macie pieniędzy, to nie szkodzi, ja też nie mam".

Transmilenio w porze szczytu to konieczność przeciskania się przez stacje i wbijania do autobusu. Kolumbijczycy uparcie stoją przed odpowiednimi drzwiami (autobusy zatrzymują się tak, żeby rozsuwane drzwi stacji były dokładnie na wysokości drzwi autobusu), i czasami trzeba się przedzierać siłą do dalszych sektorów stacji. Pierwsze tygodnie nauczyły mnie bezwzględnego wślizgiwania się do środka - nie można liczyć na to, że ktoś nas przepuści. Co więcej, z niejasnych powodów bogotanie nie lubią przechodzić na środek pojazdu - wszyscy tłoczą się w drzwiach, więc czasami wejście do autobusu jest wyzwaniem. W takich chwilach psioczę pod nosem i chętnie szturchnęłabym kogoś pod żebro. Poza tym drogi są nierówne, więc ściśnięta masa ludzka bywa dodatkowo mocno wstrząsana.

Bliskość nabiera nowego znaczenia zwłaszcza w ulewne dni, kiedy nie sposób złapać taksówki ani wezwać jej przez telefon, więc Transmilenio pęka w szwach. Dodatkowe punkty w tej grze miejskiej można zdobyć, wioząc do domu 60 jajek i zgrzewkę mleka. Udało się, naleśników tego dnia nie było.

A i tak Transmilenio to luksus i cywilizacja w porównaniu z colectivos, o których może kiedyś napiszę.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz