czwartek, 10 listopada 2011

Gracias a la vida

Postanowiłam, że posty nie będą chronologiczne. W końcu i tak nie piszę dziennika na bieżąco, ale raczej pamiętnik. 

A więc co się wydarzyło w Chile? 
Ta podróż była pierwszą moją podróżą, podczas której poczułam tyle emocji.
Złych i dobrych.
Te dobre  zawdzięczam przede wszystkim spotkanym ludziom. 

O kim będzie najpierw?
Zdecydowanie o Ricardo.

Ricardo Pacheco ma ok. 60 lat i sprawia wrażenie nieśmiałego, kiedy krząta się wokół stolików i uśmiecha jakby bokiem, przechylając nieco głowę, strzelając okiem. Ma lekko kręcone włosy, dość silne ręce, i jak na kucharza – jest bardzo szczupły. Gotować lubi, jeść – nie bardzo.
A tworzy w kuchni rzeczy niezwykłe.

Spotkałyśmy go z Kartezjusz w San Pedro de Atacama, w barze z empanadami, który poleciła nam właścicielka hostelu. Stanęłyśmy przed drewnianą ladą, niepewne, co wybrać. Ricardo podał nam menu spisane w pięciu językach. Nie ułatwiło nam to wyboru. Menu obejmowało ok. 140 pozycji.
140 rodzajów empanad, każda z innym nadzieniem.

Kto był w Ameryce Południowej, szczególnie w Argentynie, wie, czym jest empanada. Empanada jest bardzo popularną przekąską, jest to rodzaj pieroga smażonego w głębokim tłuszczu, z nadzieniem najczęściej mięsnym. Dobre, ale…

Kiedy się skosztowało raz empanady Ricardo, nigdy już „zwykła” nie będzie smakować tak samo.
Doskonale wysmażone, nienasiąknięte tłuszczem, świeżutkie.
Z kaczką, z jagnięciem, wołowiną, owocami morza, lamą, quinoa, serem takim lub innym, warzywami takimi lub innymi, nie wspominając o rozmaitości ziół, których Ricardo używał do doprawiania empanad. Skosztowałyśmy – i wracałyśmy do Ricardo przez cały nasz pobyt w San Pedro, stopniowo nawiązując z nim nić porozumienia. Z szeroko otwartymi oczami i uszami (tak tak, oczy są niezbędne do porozumiewania się, kiedy człowiek słabo mówi jakimś językiem) słuchałam, jak Ricardo tłumaczy, jak zrobić ciasto na empanadę, jak ją usmażyć.

Z San Pedro wyjechałyśmy bogatsze o wiedzę, jak ważna jest właściwa temperatura tłuszczu do smażenia, i broszurkę z przepisami o quinoa autorstwa Ricardo. I satysfakcję z ciekawego spotkania.

Kiedy osiem miesięcy później znów stanęłam przed Ricardo, uśmiechnął się lekko i powiedział: „Wróciłaś”.

Ricardo przyjął nas, mnie i P., całym sercem. Znów jadłam empanady z quinoa, popijając świeżym sokiem z kaktusa. I znów słuchałam jego porad,  co zrobić, żeby cebula, której używam do potrawy, była łatwiej strawna. Za ladą podglądałam coraz to nowe rzeczy – królika marynującego się w ziołach i winie, suszone mięso (charqui). Ricardo, mimo że prowadził coś, co na pierwszy rzut oka wyglądało jak nieco lepsza budka z zapiekankami, był mistrzem. Jego ulubioną kuchnią była kuchnia francuska - cenił jej wyrafinowanie i różnorodność. Przygotowywał półprodukty do empanad z najwyższą dbałością. Potem dzielił na porcje i zamrażał – dzięki temu zaskakiwał gości swoimi kompozycjami.

Kiedy jednak zaprosił nas na wspólne gotowanie wieczorem, nie spodziewałam się, że będzie to taki niesamowity wieczór. Otrzymaliśmy prywatną lekcję gotowania według Ricardo.

Wyobraźcie sobie zimny wieczór w małej miejscowości położonej w oazie wśród pustyni Atacama. Kilka ulic, wzdłuż których stoją małe białe domki, często ulepione z gliny i pobielone.Turyści kryją się w barach, skupieni wśród ognisk rozpalonych na patio. Pustawymi ulicami wałęsają się bezpańskie psy, których w Chile pod dostatkiem. My zaś podążamy za Ricardo na obrzeża San Pedro, gdzie z rzadka stojące latarnie rozświetlają czarną pustynną noc.
Ricardo prowadzi nas „do siebie”, czyli do opuszczonego lokalu, typu tani bar, gdzie w jednym pomieszczeniu jest kuchnia i kilka stolików dla gości, na tyłach którego miał także mały, zimny, ponury pokoik, w którym stało jego łóżko, laptop, regały z książkami i czasopismami, i trochę płyt. Nędzny to pokoik, ciemnawy i dość spartański.

P. zostaje mianowany kucharzem, mnie przypada rola kuchcika i tłumacza. Przyrządzamy wołowinę przyprawioną rica-rica, ziołem z północy Chile, z ziemniakami i warzywami. Co ciekawe, ziemniaki nie wymagają solenia – pochodzą z Socairo, miejscowości znajdującej się w pobliżu Salar de Atacama, gdzie zasolenie gleby jest wystarczająco silne, by nadać im smak.

Zasiadamy do kolacji. Ricardo nie je prawie wcale. Za to opowiada.....

Jego dziadek był właścicielem hoteli w okolicach Santiago. Hotele prosperowały dość dobrze, znane były także z dobrej kuchni w restauracjach hotelowych.  Dziadek zmarł nagle, pozostawiając żonę i dwójkę małych dzieci. Wdowa nie poradziła sobie z wychowywaniem dzieci i prowadzeniem interesu, wkrótce musiała hotele sprzedać, a pieniądze nie wystarczyły na długo. Nastały trudne czasy dla rodziny Ricardo.

Pamięć o dziadku i jego hotelach przetrwała jednak. Wnuk, który nigdy go nie poznał, został kucharzem, ożywiając tradycje restauratorskie. Pracował w wielu hotelach i restauracjach, zdobywając doświadczenie i nagrody dla najlepszych kucharzy w Chile. Wreszcie usamodzielnił się, tworząc Empanadium del Norte Chileno, czyli wspomniany bar z empanadami. Praca ta pozwalała mu jednocześnie realizować dzieło swego życia – serię książek kucharskich z przepisami opartymi o produkty typowe dla północnego Chile. Kiedy z nim rozmawialiśmy, pracował właśnie nad szóstym, ostatnim tomem. Dzieło to dedykował pamięci swoich dziadków. Ich zdjęcia, a nie zdjęcia jego dzieci czy kobiet, które były dla niego ważne, wisiały na ścianie baru. Wspominając dziadków, miał łzy w oczach.

Kiedy z nim rozmawiałam, miałam wrażenie, że żyje pomiędzy – pomiędzy czasami. Przeszłość była dla niego wciąż żywa, to ona napędzała go do działania, dawała mu inspirację. Rozmawiał z dziadkami, jakby byli obecni. Teraźniejszość zaś była o tyle ważna, że pozwalała mu oddawać hołd przeszłości. A przyszłość liczyła się o tyle, że zastanawiał się, kiedy ukończy swe dzieło życia. Miałam poczucie pewnego tragizmu jego losu – oto stał przede mną człowiek, który żyje trochę jakby życiem pożyczonym, zdeterminowanym przez historię jego przodków. Wszystko w życiu podporządkował tej misji, być może dlatego też rozpadały się jego związki z kobietami.
Patrząc na Ricardo, myślałam o tym, jak różne ścieżki los nam wytycza.  I może naszym zadaniem tu, na ziemi, jest rozpoznawać swoją drogę i podążać nią? Ale czym jest moja droga? Na ile żyję swoim życiem, a na ile realizuję jakiś scenariusz, mniej lub bardziej świadomie przekazany mi przez przodków, otoczenie. I czy jest to dla mnie ciężar, czy bogactwo. Myślę, że warto zadawać sobie takie pytania.

Warto też mieć oczy otwarte i być gotowym do rozmowy. Bo niepozorny kucharz z baru z empanadami może opowiedzieć nam o życiu niejedno.

I pamiętać, co śpiewała ona – wielka pieśniarka chilijska.
Słuchaliśmy jej wtedy z Ricardo.


Jeśli macie ochotę spróbować empanady i porozmawiać z niezwykłym człowiekiem – znajdziecie go teraz w IV Regionie Chile – adres Chacabuco 237, Vicuña.
Pozdrówcie go od Polaquity.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz