niedziela, 27 listopada 2011

Marzenia


Od jakiegoś czasu dwie sprawy zaprzątają moje myśli.

Stereotypy i marzenia.
O obu mówiła na czwartkowym spotkaniu w Empiku Martyna Wojciechowska, niezwykła kobieta, której dziecięcym marzeniem było zostać kierowcą rajdowym. I której się to udało, wbrew stereotypom.
Czapki z głów. 

O stereotypach jeszcze kiedyś będzie.
Dzisiaj - o marzeniach :-) Oraz o o Peru, które odwiedziłam w czerwcu 2009 r.

Jakie były moje dziecięce marzenia? Po pierwsze, chciałam zostać nauczycielką. Po drugie, detektywem. Nie jestem ani jednym, ani drugim. Inne rzeczy stały się ważniejsze, niż marzenia.

Myślę sobie, że to wielki dar mieć marzenia, pozwolić sobie na nie i je realizować.
Bo...

Są różne światy. Świat pięciogwiazdkowych hoteli, z łazienkami wielkości mojego mieszkania, z widokiem na morze, góry, jezioro, dachy Paryża, i tak dalej. Lub świat hosteli, w których po skrzypiących deskach szurają zakurzone buty,  bez widoku w ogóle. Zamieszkują je turyści, mający dość pieniędzy, by móc podróżować do dalekich krajów.

Jest jeszcze świat „miejscowych”. Tych, którym się poszczęściło, skończyli szkoły i zajmują się obsługą turystów jako przewodnicy, kierowcy, kucharze, właściciele pensjonatów i hoteli. Pracują ciężko, wciąż pokazując turystom te same miejsca. Oczekuje się od nich entuzjazmu, ognia w oku, pasji, autentyczności.

Jeśli mają jeszcze do tego dość wrażliwości, opowiedzą o tych, którzy szczęścia mieli mniej. Że ci mężczyźni na rogu ulicy w Arequipie czekają, aż pojawi się ktoś, kto wynajmie ich na jeden chociaż dzień, za jedną nędzną dniówkę (oficjalnie stopa bezrobocia w Peru w 2009 r wynosiła ok. 8%, ciekawe, prawda?). Że wciąż jeszcze wysoko w górach mieszkają rodziny, które nie posyłają dzieci do szkoły, bo jest za daleko. Że dawanie napotkanym na szlaku dzieciom chleba jest tak naprawdę bez sensu, bo uczy je żebrania, a nie zmienia w ogóle ich sytuacji.

I opowiedzą historię Angela, gdy turysta będzie równie wrażliwy jak Kartezjusz, i zapyta, kim jest ten dzieciak, który pomaga obsłudze trekkingu rozstawiać namioty, rozpalać ognisko, nosić wodę ze strumienia.

Angel miał wtedy, w 2009 roku, 13 lat. Mało się odzywał, chował się w cieniu. Czasami tylko można było uchwycić jego uważny wzrok.

To był już czwarty rok, odkąd rodzice oddali go na służbę do obcych ludzi, bo nie mogli wyżywić swoich dzieci.

Angel nie chodził do szkoły. Biuro Colca Trek zawsze wynajmowało go do pomocy, gdy organizowało trekking w Wąwozie Cotahuasi. Płacili bezpośrednio Angelowi, a nie jego „panu”, mając nadzieję, że tym sposobem choć trochę pomogą chłopakowi.

Dla nas było to rozdzierające. Jak czuje się dziecko oddane obcym przez swoich rodziców? A rodzice?
A może w świecie, gdzie ważne jest przetrwanie, takie rozterki schodzą na dalszy plan?

Wcześniej tego dnia rozmawiałam z Honorio, chłopakiem niespełna 20-letnim, również zatrudnionym do pomocy przez Colca Trek. Honorio najwyraźniej pochodził z zamożniejszej niż Angel rodziny, uczył się w szkole rolniczej, chciał kiedyś mieć własne gospodarstwo i kupić krowę, a może nawet dwie – nawiasem mówiąc, krowa w Peru niewiele wówczas była tańsza, niż w Polsce.
Honorio miał głowę uniesioną do góry, uśmiech na twarzy i bez kompleksów rozmawiał z turystami.

Honorio miał marzenie.

Czy Angel mógł sobie na nie pozwolić?

A czy Wy macie swoje marzenia?
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz