niedziela, 13 listopada 2011

Kłamczucha

Fot. Paweł Suchecki

Wracamy do San Pedro.
San Pedro, jak już wspomniałam, to oaza wśród pustyni, w której są rzesze turystów i wystarczająco dużo restauracji, sklepów, biur organizujących zwiedzanie.

Ponieważ miasteczko jest małe, to jeśli raz się kogoś pozna - najprawdopodobniej będzie się go spotykać, czy to pod bankomatem (często nieczynny - dostawa pieniędzy jest tylko 2 razy w tygodniu, a okazji do ich wydawania wiele, więc bankomat jest opróżniany bardzo szybko), czy to w jednym z barów przy Calle Caracoles.

Jedną z takich osób był Enzo, Argentyńczyk o posturze i twarzy Fragglesa, z długimi dredami i beretem rasta. Artysta - lalkarz, który sposobem na życie uczynił wędrówkę, pracując dorywczo.

Ale nie o Enzo tu będzie, choć dzięki niemu się zadziało. Spotkałyśmy go z Kartezjusz pewnego wieczora. Nie rozpoznałyśmy go w pierwszej chwili, bo jego dredy skrywał czepiec kucharski. Przystanęłyśmy z nim na chwilę, kiedy dołączył do nas Bezdomny. Oczywiście znał Enzo dobrze. Zapytał nas, kim jesteśmy i wtedy coś mnie podkusiło - zażartowałam, że jesteśmy córkami Enzo. Bezdomny się oburzył, krzyknął, że jestem "mentirosa", i tyle pogawędziliśmy.

Dlaczego zażartowałam? Sama nie wiem. Może nie potraktowałam mężczyzny poważnie? Może wynikało to z zakłopotania? Stał przede mną brudny, śmierdzący mężczyzna, na dnie jego oczu czaiło się na dnie szaleństwo.

Poszłyśmy dalej.
Nieco później stałyśmy przed biurem Alaina i Alejandry , czekając na wyjazd na pustynię, by oglądać gwiazdy. Wokół nas stała jeszcze z dwudziestka innych turystów. I wtedy pojawił się Bezdomny. Rozpoznał mnie z daleka, krzycząc "Mentirosa, mentirosa".

Podszedł do nas, wzbudzając lekki popłoch. Wszyscy oprócz nas odsunęli się na "bezpieczną" odległość, ale popatrywali, co się stanie.
Ja zaś bardzo grzecznie powiedziałam Bezdomnemu, że naprawdę go szanuję, że nie chciałam z niego kpić. Chwilę porozmawialiśmy. Orzekł, że mam dobre serce i widać to po oczach.

I pobłogosławił mi.
Jego błogosławieństwo towarzyszyło mi zapachem bezdomnego jeszcze przez kilka godzin. Silną nutą moczu, potu, niemytego ciała.


Była to mała lekcja pokory dla mnie. Nie wszystko jest takie, jak się wydaje. Nie wszyscy myślą i czuja tak samo.
Czy moja perspektywa jest najlepsza? Czy mam prawo stawiać ją wyżej, niż perspektywę szaleńca?
Można oczywiście pomyśleć, że to bzdura, że dałam się obmacać bezdomnemu, i jeszcze się z tego cieszę.
Tak, ale - to od nas samych zależy, jak przyjmujemy rzeczy, które się nam przydarzają. Ja wybrałam.

Czy błogosławieństwo było skuteczne? o tym będzie wkrótce.

Przy okazji, jeśli będziecie na Dworcu Centralnym, zachęcam do rozejrzenia się wokół. Czasem można spotkać tam pana wzielonej kamizelce, z mikołajową brodą. Zachęcam do kupna czasopisma "Wspak".  
Lektura ciekawa, a dochód z wydawnictwa finansuje programy służące wyrównywaniu szans w zakresie zatrudnienia, edukacji i ochrony zdrowia osób marginalizowanych i wykluczonych.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz